Autor |
Wiadomość |
<
Hyde Park
~
Kain
|
|
Wysłany:
Nie 16:26, 10 Sie 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
|
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 1764
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hongkong Płeć: Mężczyzna
|
|
Idąc za przykładem Mnicha, zamieszczam tu prolog mojej powieści... Mam na razie 30 stron A4, ale się rozkręcam;p
---
Nabrzeże portowe, Bejrut, Liban, 1 czerwca 2006
Ciemna, bezksiężycowa noc, deszcz uderzał głucho o blachy falochronów. Morze było wzburzone, niespokojne. Mruczało jak zagniewane zwierzę, które szykuje się do ataku na bezbronną ofiarę. Jego ofiarą był brzeg, w który wrzynało się jak drapieżnik, rozszarpujący pazurami przeciwnika. Odwieczną walkę piasku z wodą, rozgrywającą się w tej części świata, na razie wygrywało morze.
Jednak dwóm mężczyznom, stojącym na nabrzeżu, zdawało się to nie przeszkadzać. Więcej – ta pogoda była ich sprzymierzeńcem. Nikt ich nie widział ani nie słyszał – mogli w spokoju omówić pewne sprawy, których nie powinno się nigdy wyciągać na światło dzienne.
-Uważam, że ten plan ma wszelkie szanse powodzenia – powiedział jeden z nich, zaciągając się dymem z trzymanego w ręce papierosa. Miał około pięćdziesięciu lat, czego dowodziła siwizna na jego skroniach i głębokie zmarszczki na czole oraz pod oczami. Te znaki czasu na jego zmęczonej życiem twarzy były zapisem wielu operacji wywiadowczych, w których brał udział.
-Obyś się nie pomylił, Ferguson. Włożyliśmy w ten projekt mnóstwo pieniędzy i chcemy być pewni jego efektów. Chyba to rozumiesz – jego towarzysz był o wiele młodszy, zaś jego strój – drogi garnitur, jedwabna koszula, wzorzysty krawat – świadczyły, że przywykł do wygód.
-Oczywiście. Wybraliśmy obiekt, i to bardzo starannie. Rozpoczęcie operacji to kwestia dni.
Przerwał mu warkot silnika motorówki , zbliżającej się z ogromną prędkością do nabrzeża. Nie zwrócił na nią uwagi. Ot, kolejni amatorzy przygód, idioci, żeglujący podczas sztormu, żeby znaleźć niebezpieczeństwo.
-...na czym dokładnie polega plan?
-W ogólnych zarysach...
Nie dokończył. Motorówka zbliżyła się do brzegu i zaczęło wysiadać z niej czterech ubranych na czarno mężczyzn z zasłoniętymi twarzami. W ich rękach człowiek zwany Fergusonem dostrzegł pistolety maszynowe SMG SD-6. Sięgnął za pasek, by wyjąć pistolet. Wiedział, że nie ma szans – chciał jednak zginąć z bronią w ręku. Zaczął szukać osłony, strzelając na oślep do wychodzących z łodzi ludzi. Jednego z nich najprawdopodobniej trafił – nie potrafił tego stwierdzić, trafiony nie wydał bowiem żadnego odgłosu.
Kilka sekund później, kilkadziesiąt kul przecięło powietrze. Tłumiki, zamontowane na lufach, zredukowały odgłosy wystrzałów do cichych „bzyknięć”, prawie niesłyszalnych dla ludzkiego ucha. Ferguson próbował się bronić, uciekać, ale nie zdążył. Kule wbiły się w jego ciało, w klatkę piersiową, w głowę, w nogi... Upadł bezwładnie na ziemię, słysząc w uszach dziwny gwizd. Jego ostatnią myślą było wszechogarniające poczucie porażki. Dał się podejść, pokonać. Dał się zabić.
Zakaszlał i ostatkiem sił wycharczał:
-Maszynę wprawiono w ruch.
Potem zaczęła go ogarniać ciemność. Miękka, plastyczna, kojąca, oblewająca go ze wszystkich stron ciemność. Nie walczył. Poddał się jej od razu.
Potem nie czuł już nic. Nie czuł, że silne ręce napastników chwytają jego i drugiego mężczyznę, by następnie wrzucić ich do lodowatej wody. Stary zwyczaj nakazywał, by ciało zmarłego marynarza oddawać morzu, zaś jedna z ich ofiar była właśnie marynarzem.
Wiatr zawył, morze zaczęło silniej uderzać o brzeg – zupełnie, jakby pożarło dwa ciała i domagało się więcej. Jakby domagało się większej ofiary na swoje przebłaganie. To „zachowanie” żywiołu utwierdziło morderców w przekonaniu, że ich czyn był słuszny.
-Allachu, wielki, wszechmocny Allachu, wybacz nam zabójstwo dokonane na tych niewiernych psach i pozwól nam ucztować u Twego boku w Raju. - pomodlił się jeden z nich.
Zabójcy wsiedli z powrotem do łodzi i odpłynęli tam, skąd przybyli, do statku, cumującego kilka doków dalej. Wycie wiatru i szum morza zagłuszył warkot silnika motorówki.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez CoVert dnia Nie 21:00, 10 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany:
Nie 16:53, 10 Sie 2008
|
|
|
Negocjator triady

|
|
Dołączył: 08 Paź 2007
Posty: 781
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Naboo Płeć: Mężczyzna
|
|
Świetnie że bierzesz ze mnie przykład.Bardzo mi miło
Treść twojej powieści jest świetna.Jak na początek to wprost zajebista
Mam nadzieję że będziesz umieszczał więcej materiałów z Twojej pracy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Nie 17:25, 10 Sie 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
|
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 1764
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hongkong Płeć: Mężczyzna
|
|
Trzy pierwsze rozdziały to opisy trzech zabójstw, pozornie niezwiązanych.
Kolejne z nich.
---
Paryż, Francja 3 czerwca 2006
Szkło jest półpłynną cieczą, powstałą z podgrzewania do odpowiednio wysokiej temperatury piasku.
Te słowa, wypowiedziane przez nauczyciela w szkole podstawowej, przyszły zabójcy na myśl, gdy leżąc na dachu, obserwował swoją ofiarę, stojącą za szybą w budynku naprzeciw. Przez lunetę karabinu snajperskiego, widział dokładnie rysy jej twarzy. Łysa, jajowata czaszka, kruczoczarne wąsy, wielki, przypominający kartofel nos, wydatny podbródek i krzaczaste brwi. Tak właśnie wyglądał Jean Bernard Suchet, szef sekcji bliskowschodniej wywiadu francuskiego.
Za chwilę życie tego człowieka zakończy się, a to wszystko przez jeden podłużny kawałek metalu – pomyślał zabójca. „Czemu tak nie szanujemy własnego życia, wspaniałego daru od Boga” - zapytał sam siebie.
Suchet nie szanował życia. Wtykał kij w mrowisko i zadarł z ludźmi, z którymi zadzierać się nie powinno. Teraz spotka go kara.
Nitki krzyża celowniczego przecięły się pomiędzy oczami Francuza. Snajper nienawidził krzyża we wszelkiej postaci – kiedyś go czcił, jednak wtedy został wykorzystany i zdradzony – teraz jednak ten sam krzyż umożliwiał mu dokonanie zemsty.
Nacisnął spust. Pocisk opuścił lufę i niczym metalowa mucha poszybował ku swojemu przeznaczeniu. Zabójca opanował odrzut i patrzył jak zahipnotyzowany na lecącą kulę.
Po chwili podłużny przedmiot wbił się w szybę, tworząc mozaikę pęknięć i rys, otaczających go jak aureola. Morderca popatrzył na to z zachwytem – było w tym coś perwersyjnie pięknego, cudownego w swojej prostocie.
Chwilę później kula utkwiła w głowie Bernarda Sucheta, rozrywając na kawałki jego tkanki i powodując przerwanie wszelkich funkcji życiowych. Mężczyzna patrzył na to jak na niezwykłe widowisko, swoisty teatr jednego widza i jednego aktora, który kończy swój występ spektakularną śmiercią. Suchet miał szeroko otwarte oczy i rozdziawione usta, kiedy umierał. Upadł na kolana, jakby chciał się modlić, a następnie resztki jego twarzy uderzyły z łoskotem o ziemię.
Zabójca oderwał oko od lunety. Spektakl zakończony. Miał tylko kilka sekund, zanim w budynku rozlegnie się alarm, a ktoś skojarzy huk, towarzyszący strzałowi, z miejscem, z którego padł. Człowiek, który pozbawił życia Bernarda Sucheta, nie używał tłumika – znacząco obniżał on celność, do tego stopnia, że celownikowi nie można było ufać.
A on nie mógł sobie pozwolić na błędy.
Błyskawicznymi, tysiące razy ćwiczonymi ruchami rozmontował karabin snajperski na części. Złożył lufę, odczepił kolbę, odłączył od plastikowej ramy lunetę. Narzędzie śmierci, które przed chwilą zakończyło żywot jednego z najbardziej zasłużonych dla wywiadu francuskiego ludzi, spoczęło w skórzanej walizce.
Morderca wziął walizkę za rączkę. Już miał opuścić dach, kiedy przypomniał sobie o czymś. Odwrócił się, przykucnął, i podniósł mosiężną łuskę, która leżała na podłodze. Schował ją do kieszeni i skierował się do schodów, prowadzących na dół, do zejścia.
Snajper wyjął z kieszeni PDA i mały „rylec”, służący do rysowania po ekranie. Kliknął kilka razy i napisał wiadomość do swoich mocodawców.
„Drugi z grzeszników trafił do piekła.”
Zastanawiał się, o czym myślał Francuz przed śmiercią. Czy w ogóle dostrzegł pocisk? Czy zdążył przywitać się ze śmiercią, czy zdążył o niej pomyśleć? Czy poczuł, że został pokonany i zniszczony przez siłę, która wkrótce zniszczy resztę jego pobratymców?
Wreszcie, czy wiedział, że dwa dni temu na nabrzeżu portowym w Bejrucie zginęli jego dwaj koledzy, z którymi planował kolejne okrucieństwo, wymierzone w miękkie podbrzusze arabskiego świata? Tak, podbrzusze – psy Zachodu były zbyt tchórzliwe, żeby ponieść śmierć w uczciwej walce, wolały używać niegodnych prawdziwego męża sztuczek i trafiać poniżej pasa, tam, gdzie nie powinien kierować ciosów żaden honorowy wojownik.
Zabójca, wierny wyznawca Allacha, wyszedł z placu budowy. Była już noc – o tej porze budowa była zamknięta, co nie znaczyło jednak, że nikogo tu nie było. Wałęsały się tu bandy młodocianych złodziejaszków, które czyniły swoim to, co należało do państwa. Mężczyzna miał na sobie zwykłe ubranie – wyglądał na przechodnia, turystę, który zapuścił się przez przypadek w nieznaną sobie ulicę miasta. Nikt nie skojarzyłby go z trupem, leżącym w swoim gabinecie po drugiej stronie ulicy.
Tymczasem do wspomnianego pokoju po drugiej stronie ulicy weszła młoda, atrakcyjna kobieta, zaniepokojona hukiem, jaki usłyszała. Nie znała się na broni, nie miała pojęcia, że dźwięk, który usłyszała, wydała lufa karabinu snajperskiego. Była przekonana, że może spadł regał z książkami. -Monsieur Suchet? Co się stało?
Brak odpowiedzi spotęgował jej zdenerwowanie. Spróbowała jeszcze raz, głośniej.
-Monsieur Suchet?
Podeszła do biurka. Wtedy zaczęła wrzeszczeć, przerażona widokiem, jaki zastała. Było jej niedobrze, myślała, że zwymiotuje. Z krzykiem, w którym można było wyczuć strach i obrzydzenie, wybiegła z pokoju.
Na podłodze pod biurkiem leżał jej szef z przestrzeloną czaszką. Wokół jego głowy leżały kawałki rozwalonego mózgu, wraz z płynem mózgowym, krwią i innymi tkankami tworzyły jakieś ohydne malowidło.
Sam trup był w zasadzie nietknięty, pomijając wspomnianą już rozwaloną czaszkę. Jego zielone, kocie oczy, trwały w wyrazie ogromnego zdziwienia, spowodowanego tym, że kuloodporna, niewidoczna druga warstwa szyby została przez kogoś podniesiona.
Jean Bernard Suchet, weteran wojny wietnamskiej, odznaczony Krzyżem Wojennym za odwagę, dyrektor sekcji bliskowschodniej francuskiego wywiadu, zginął w wieku 53 lat tej nocy, o godzinie 22.00.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Nie 17:30, 10 Sie 2008
|
|
|
Mandaryn

|
|
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 883
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: awazsraW Płeć: Mężczyzna
|
|
Interesujące... czyżby następca Ludluma? Bardzo ciekawy, tajemniczy początek. Aczkolwiek, nie był bym sobą, gdybym czegoś nie skrytykował. A, że sobą jestem, to powiem tak: nie spodobał mi się kontrast pomiędzy pobudzającym wyobraźnię opisie tła, a przedstawieniem postaci w... prostszy sposób. Po "zagniewanym zwierzęciu, które szykuje się do ataku na bezbronną ofiarę" spodziewałem się równie ciekawego wprowadzenia bohaterów i naturalistycznych opisów(podczas strzelaniny). Choć, jak mniemam, zrobiłeś to specjalnie, bo owe postaci od razu giną. Nie przejmuj się, nie jestem autorytetem w dziedzinie tworzenia literatury
Treść jest, jak napisał to mnich, "wprost zajebista" - zachęca czytelnika do dalszego czytania, dlatego też wnoszę postulat: More and more!
Update: widzę, że w międzyczasie wrzuciłeś kolejną część bardzo fajnie się to rozwija, już zarysowuje się jakaś intryga. Barwne opisy to coś co lubię, dlatego 2 rozdział podoba mi się bardziej od pierwszego. Dawaj więcej i powiedz mi jak się czyta "Suchet"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Assurance Agent dnia Nie 17:37, 10 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Nie 19:09, 10 Sie 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
|
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 1764
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hongkong Płeć: Mężczyzna
|
|
"Suchet" czyta się "Suszę", tak, jak np. "suszę spodnie';p Masz racje, zrobiłem to specjalnie. Ale dlatego, żeby pozostawić pewną furtkę dla wyobraźni odbiorcy. Wyrażajcie opinie, śmiało, pomagacie mi w ten sposób.
Kolejny rozdział jest bardzo dlugi, więc tylko fragment.
---
Jeden z Meteorów, Kalambaka, Grecja, 4 czerwca
David Anstett spacerował w popołudniowym słońcu po klasztornym ogrodzie. Było bardzo gorąco – nadchodziło lato, pora wielkich upałów w Grecji, a tutaj, w górach, było to czuć szczególnie silnie.
Anstett jednak nie zwracał na to uwagi. Bez reszty pochłonęły go myśli o jego ostatnim śnie. Śnie, który nawiedzał go każdej nocy od czasu, kiedy... Nawet teraz nie mógł o tym myśleć. To było takie okropne, takie straszne... Czuł się, jakby to nie wydarzyło się naprawdę.
Nie wyjawił tej strasznej prawdy nikomu. Ani swojemu ówczesnemu oficerowi prowadzącemu, ani rodzinie, której zresztą nie miał. Uciekł przed tym wszystkim, zamknął się w swoim świecie. Nie chciał pomocy od nikogo.
Z pomocą przyjaciela i małej łapówki osiadł tu, w klasztorze prawosławnym w górach Grecji. Warunki mieszkalne pozostawiały wiele do życzenia – żelazne prycze służyły za łóżka, zaś kuchnia była zapewne gorsza od więziennej. Mimo to, Anstett znalazł tu schronienie – mógł być pewien, że nikt go tu nie znajdzie. A szukało go wielu ludzi – oddaliby oni wszystko, żeby dostać jego głowę.
Najgorsze było jednak to, że także jego dawni pracodawcy nie pałali do niego miłością – najprawdopodobniej uważali go za zdrajcę, którego trzeba jak najszybciej odnaleźć. Nie miał pojęcia, jak było w rzeczywistości, i nie miał ochoty się o tym przekonać. Miał krew na rękach – co prawda, niechcący, ale kto by mu uwierzył?
I tak, odrzucony i zdradzony przez wszystkich, spalony na wszystkich płaszczyznach, David Anstett wiódł spokojne, choć nudne i znojne, życie.
Zerwał z drzewa soczyste jabłko. Żaden z mnichów tego nie zauważył, a przynajmniej tak myślał Anstett. Zresztą, nawet gdyby zauważyli, co by się stało? To tylko jedno jabłko.
*
**
Czarny helikopter Apache sunął przez gładkie, bezchmurne niebo niczym łyżwiarz po białej tafli lodu. W środku siedziało pięciu mężczyzn w czarnych kombinezonach i „kominiarkach” na twarzach. Trzymali w rękach pistolety maszynowe SMG z tłumikiem, w kieszeniach na udach mieli schowane noże bojowe. Lecieli po to, by zabić niewiernego psa, zniszczyć człowieka, który kiedyś próbował zniszczyć ich.
Jeden z nich, dowódca, otworzył drzwi i spojrzał na klasztor. Był to klasyczny przykład meteoru, najprawdopodobniej założonego w okolicach XII wieku. Niskie budowle z szarego kamienia, duża część budynków wyryta w grotach, „windy”, którymi wożono turystów, niewielki ogród... Wyglądało to jak budowla na skalnej platformie, jakby Bóg zrzucił tu ten klasztor razem z jego mieszkańcami i całym dobytkiem. Dokładnie tak, jak widać było na zdjęciach satelitarnych.
Wrócił do swoich ludzi.
-Drodzy bracia, dziś musimy wyeliminować kolejnego z tych plugawców, którzy kiedyś chcieli nas zniszczyć. Nasz helikopter jest uzbrojony w karabiny maszynowe – strzelając z nich, zapewni nam osłonę podczas desantu.
-Skoro śmigłowiec ma działka – zapytał jeden z mężczyzn – to do czego my jesteśmy potrzebni?
-Drogi Mahmudzie – dowódca rozpoznał go po piskliwym, młodzieńczym głosie. - Maszyna bywa omylną, a poza tym, chcemy oprócz zabicia celu wybić każdego, kogo tam znajdziemy. Nie możemy zostawiać świadków.
*
**
Anstett spojrzał w górę. Jego oczom ukazała się ogromna, czarna bryła, z szarymi śmigłami helikoptera. W pierwszej chwili pomyślał, że śni – co by tu robił? Po chwili jednak zorientował się, że umysł nie płata mu figli, że to, co widzi, dzieje się naprawdę.
Maszyna podchodziła do lądowania, a właściwie tylko zniżyła się. Nagle dwa karabiny, umieszczone po jej bokach, ożyły i zaczęły wypluwać pociski. David szybko uskoczył w bok, położył się na ziemi i przeturlał kilka metrów, unikając pocisków. Gdy znalazł się już wystarczająco daleko, zerwał się i zaczął biec w kierunku skał, które wydawały mu się jedynym bezpiecznym schronieniem. Adrenalina uderzyła mu do mózgu, zaś strach uskrzydlił. Wokół słyszał krzyki trafionych mnichów. Chciałby im pomóc, nie chciał jednak zginąć. A w tej chwili bardziej liczyło się dla niego życie własne niż życie kogokolwiek innego.
Słyszał także krzyki inne – przepełnione nienawiścią, brzmiące jak rozkazy. Gdyby nie biegł jak oszalały, uciekając przed pociskami, które w każdej chwili mogły go trafić, z pewnością rozpoznałby arabski, którego kiedyś się uczył.
To teraz nie było ważne. Najważniejsze, żeby dotrzeć do bezpiecznych skał.
*
**
Ze śmigłowca zaczęli wyskakiwać ubrani na czarno mężczyźni. Ich dowódca odbezpieczył broń i nakazał to samo pozostałym.
-Zabijcie każdego w tych murach, nikt nie może ujść stąd żywy. Celem głównym zajmę się ja. Ku chwale Allacha!
-Ku chwale Allacha! - odpowiedzieli jego podkomendni, po czym rozbiegli się na wszystkie strony.
Tymczasem on sam pognał w kierunku, gdzie ostatni raz widział swoją przyszłą ofiarę. Przyłożył kolbę do policzka, by nie musieć potem odpowiednio ustawiać broni, i pobiegł w kierunku skał.
Zauważył jakiś cień, zbliżający się ku skalnemu masywowi. Przystanął i nacisnął spust. Pistolet maszynowy, który trzymał w dłoni, zaczął wydawać dźwięki, które brzmiały jak ludzkie zakrztuszenie, po czym posłał w kierunku przeciwnika kilka serii. Kule poszybowały z ogromną prędkością ku swemu celowi, z jednym przeznaczeniem – zabić.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez CoVert dnia Nie 21:07, 10 Sie 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Nie 23:12, 10 Sie 2008
|
|
|
Mandaryn

|
|
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 883
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: awazsraW Płeć: Mężczyzna
|
|
Muszę przyznać, że podoba mi się styl, w jakim piszesz wartka akcja toczy się od samego początku, ale nie wiele jeszcze wiadomo. Mam nadzieję, że nie będzie jak najdłużej
Muszę przyznać, że sam kiedyś też napisałem, nie książkę, ale opowiadanie, zachęcony sukcesem innego opowiadania(kryminalnego, w stylu Colombo), które pisałem na polski Jeśli znajdę je w morzu papierów i nie uznam za gniota, to może pokażę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Pon 0:25, 11 Sie 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
|
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 1764
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hongkong Płeć: Mężczyzna
|
|
Jesteś tu mile widziany z tą książką
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Pon 0:54, 11 Sie 2008
|
|
|
Mandaryn

|
|
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 883
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: awazsraW Płeć: Mężczyzna
|
|
To opowiadanie, znalazłem je i przeczytałem. Zawsze jestem wobec siebie krytyczny, więc ciężko mi cokolwiek mówić.... A co mi tam! Opublikuję je w osobnym temacie - na całe szczęście jestem anonimowy dostąpicie zaszczytu jako pierwsi, bo ze względu na treść nie tego pokazywałem rodzinie, a kolegom ze wstydu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Pon 1:30, 11 Sie 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
|
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 1764
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hongkong Płeć: Mężczyzna
|
|
David Anstett usłyszał za sobą grzechotanie pistoletu maszynowego, chwilę później groźny świst nad swoimi uszami. Co zadziwiające, kule minęły go o zaledwie milimetry – wszystko to zapewne dlatego, że był w ruchu i poruszał się dość szybko. Strzelec zaś nie miał czasu dokładnie wycelować i obliczyć, gdzie znajdzie się Anstett w czasie, kiedy pociski dolecą do celu.
To zapewniło Davidowi minimalną przewagę, którą musiał natychmiast wykorzystać.
Znalazł się pod skałą, która wyrastała przy ogrodzeniu meteoru, położonego jakby na ogromnej górskiej platformie. Jak pamiętał, gdzieś tu powinno znajdować się zejście, korytarz, wydrążony w górze. Kolejna kula przemknęła obok niego. Cholera! Gdzie to mogło być?
Mężczyzna z „kominiarką” na głowie zbliżał się coraz bardziej. Teraz zaczął strzelać krótkimi seriami. Anstett liczył pociski, modląc się w duchu, by się nie pomylić.
Stało się. Pistolet maszynowy zakasłał, po czym zachłysnął się i umilkł. Napastnikowi zabrakło naboi, przez co stał się bezbronny. Musiał przeładować broń, jednak znajdował się na otwartej przestrzeni, nie było miejsca, gdzie mógłby się na chwilę ukryć. Ten moment wykorzystał Anstett, który rzucił w przeciwnika podniesionym chwilę wcześniej kamieniem.
Ten zaimprowizowany pocisk trafił w głowę człowieka z SMG, najprawdopodobniej zabijając go. Anstett podbiegł do niego, upewniając się, że jego koledzy zajęci są czym innym, po czym zabrał mu broń wraz z magazynkiem, który w chwili śmierci trup trzymał w ręku. Przeszukał mu także kieszenie, gdzie znalazł francuski paszport na nazwisko Pierre Dargaud i portfel z około 200 dolarami amerykańskimi. David uznał, że martwemu te rzeczy już się nie przydadzą.
Pomyślał, że ludzie, którzy wysłali tego oto mężczyznę do walki, byli kompletnymi idiotami. „Cichociemnego”, którego wysyła się do wykonanie brudnej roboty, takiej, jak ta, pozbawia się wszelkich dokumentów, mogących wskazywać na jego tożsamość.
Nie miał jednak czasu zastanawiać się dalej nad głupotą przełożonych denata. Udał się do włazu, ukrytego w trawie, i z całych sił pociągnął za uchwyt. Z odsłoniętego otworu zaczął wydobywać się odór zgnilizny. David Anstett jednak zszedł tam, zamykając z głuchym łoskotem klapę.
W środku było bardzo ciemno, tak ciemno, że Anstett ledwo widział czubek własnego nosa. Nie miał przy sobie latarki, musiał więc poruszać się „na czucie”, dotykając rękami ścian. Nie było to łatwe – szedł więc powoli i ostrożnie, rozważnie stawiając każdy krok. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy ścigających, którzy zapewne już odnaleźli zwłoki swego kompana i niedługo odkryją wejście do jaskini.
Anstettowi kapała na głowę woda, mocząc jeszcze bardziej i tak mokre od potu włosy. Starał się iść szybciej – wiedział, że prędzej czy później tamci natrafią na jego ślad. Zdecydowanie lepiej byłoby dla Davida, gdyby stało się to później niż prędzej, dlatego też przyspieszył nieco kroku. Okazało się to błędem – poślizgnął się i upadł, uderzając twarzą w wilgotne, skalne podłoże. W ustach poczuł żelezisty smak własnej krwi, zmieszanej ze słonym potem. Ostrożnie, by nie poślizgnąć się ponownie, podniósł się na nogi i ruszył dalej. Jeśli dobrze pamiętał, przebył już około połowę tego przeklętego korytarza.
*
**
Mężczyźni w czarnych maskach stali nad ciałem swego martwego przywódcy, zastanawiając się, gdzie zniknęły jego portfel i pistolet maszynowy oraz co się stało z jego zabójcą.
-Pod ziemię się przecież nie zapadł – rzucił idiotyczną uwagę jeden z nich, nie wiedząc nawet, jak blisko jest prawdy.
Drugi z „cichociemnych” klęczał przy trupie, sprawdzając jego funkcje życiowe, by upewnić się ostatecznie, że trafił on do raju, w objęcia hurys. Gdy stwierdził zgon, upadł na twarz i zaczął się modlić za duszę zabitego. W ślad za nim poszli jego towarzysze.
-Allachu, wielki, miłościwy Allachu, racz przyjąć duszę tego oto człowieka, który zginął ku twej chwale. - brzmiały ostatnie słowa modlitwy. Po niej wszyscy podnieśli się, po czym zaczęli szukać miejsca, gdzie mógł ukryć się morderca.
-Znalazłem! Chodźcie tu, na Allacha, szybko! - zawołał mężczyzna nazwany w helikopterze Mahmudem. Kiedy jego koledzy przybyli, pokazał im drewnianą, przegniłą już klapę w ziemi. Pociągnął za uchwyt i otworzył przejście. Uderzył ich niesamowity smród, smród stęchlizny i zgnilizny, jakby nikt nie był w środku od wieków.
Ktoś tam jednak był, i to całkiem niedawno.
Komandosi, bo chyba tak można ich nazwać, zaczęli jeden po drugim schodzić w dół. Wyjęli latarki i ruszyli mrocznym korytarzem. W sercach ich płonęła chęć zemsty, w duszach zaś modlili się do Allacha, by pozwolił im tej zemsty dopełnić.
*
**
David Anstett usłyszał jakieś hałasy, potem plusk wody w kałużach, towarzyszący krokom kilku ludzi, a następnie zobaczył niewyraźny błysk latarki. Wiedząc, że lada chwila może zostać złapany, zaczął biec, potykając się wciąż o wystające z ziemi stalagmity. Za sobą słyszał przesycone nienawiścią głosy – wciąż nie mógł sobie przypomnieć, że był to arabski – więc zaczął biec jeszcze szybciej.
Nagle oślepiło go pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Znalazł wyjście! Z radości zaczął biec, nie przejmując się tym, że jego kroki dudniły echem w całym skalnym korytarzu. Był wolny!
Znalazł się na zboczu góry, na którym stał meteor. Zaczął powoli schodzić, widząc w dole nieliczne światła małego miasteczka. Musiał się tam dostać. Tylko tam mógł znaleźć ratunek przed swoimi oprawcami, tylko tam mógł być bezpieczny.
Przystanął na chwilę, zdyszany. Musiał odpocząć, to wszystko było zdecydowanie ponad jego siły. Wydawało się, że to jakiś niedorzeczny, koszmarny sen – ktoś zburzył jego spokój, zniszczył jego samotnię. Kto go ścigał i dlaczego? Jego dawni mocodawcy, którzy chętnie zobaczyliby grób z jego nazwiskiem na płycie nagrobnej? A może jego wrogowie, którzy pragnęli tego tak samo, a może nawet bardziej?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Śro 13:28, 13 Sie 2008
|
|
|
Story Teller

|
|
Dołączył: 11 Maj 2008
Posty: 55
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwic
|
|
Więc tak, jak chciałeś. Jestem tu
Opowiadanie moim zdaniem zajebiste. Ciekawie się zapowiada. Wyłapałem tu małe co nieco...
Cytat: |
Kule wbiły się w jego ciało, w klatkę piersiową, w głowę, w nogi... |
-Nie lepiej byłoby tak?
Cytat: |
[Kule wbiły sie w jego ciało, w klatkę piersiową, głowę, nogi...] |
Wiem, że literka 'w' nie gryzie, ale też nie przesadzaj z nią. Tak samo z powtarzaniem czegoś ilekroć. Kończysz zdanie i od tych samych, np. dwóch słów, zaczynasz kolejne.
Cytat: |
Nie czuł, że silne ręce napastników chwytają jego i drugiego mężczyznę, by następnie wrzucić ich do lodowatej wody. Stary zwyczaj nakazywał, by ciało zmarłego marynarza oddawać morzu, zaś jedna z ich ofiar była właśnie marynarzem. |
-Zrobione, by rozciągnąć opowiadanie...heh...nie trzyma sie ani trochę kupy! Usuń to lepiej chłopie. Czasem warto napisać mniej a z sensem...
Cytat: |
Suchet miał szeroko otwarte oczy i rozdziawione usta, kiedy umierał. |
-I znów to samo...po co dodawać na końcu to 'kiedy umierał'. Czytając wiemy, że umierał. Jeśli chciałeś specjalnie napisać tak tą wzmiankę pod koniec, aby ładnie wyglądało to wiedz, że nie zawsze to tak pięknie wygląda...ale ogólnie jest ok.
I teraz kilka słów do Insurance Agent...
Napisałeś:
Cytat: |
Interesujące... czyżby następca Ludluma? Bardzo ciekawy, tajemniczy początek. Aczkolwiek, nie był bym sobą, gdybym czegoś nie skrytykował. A, że sobą jestem, to powiem tak: nie spodobał mi się kontrast pomiędzy pobudzającym wyobraźnię opisie tła, a przedstawieniem postaci w... prostszy sposób. Po "zagniewanym zwierzęciu, które szykuje się do ataku na bezbronną ofiarę" spodziewałem się równie ciekawego wprowadzenia bohaterów i naturalistycznych opisów(podczas strzelaniny). Choć, jak mniemam, zrobiłeś to specjalnie, bo owe postaci od razu giną. Nie przejmuj się, nie jestem autorytetem w dziedzinie tworzenia literatury
Treść jest, jak napisał to mnich, "wprost zajebista" - zachęca czytelnika do dalszego czytania, dlatego też wnoszę postulat: More and more! |
I zgadzam się, chcemy więcej...ale nie zgadzam się co do tego co na czerwono pozwoliłem sobie zaznaczyć...
Więc mi się to bardzo podoba. Świetnie to nasz kolega przedstawił. Bo widzisz przyroda przyrodą jest piękna...ale człowiek, który zabija, już nie. Taki kontrast daje do myślenia...może się mylę...ale każdy popełnia błędy.
Widzisz, człowiek, który zabija...hm...szybko jest komuś takiemu stracić człowieczeństwo...staje sie maszyną do zabijania...bez sumienia, które by go zżerało powoli...
Tyle...
P.S. Brawo CoVert, brawo...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mesjasz dnia Śro 13:29, 13 Sie 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Śro 22:39, 13 Sie 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
|
Dołączył: 21 Sie 2007
Posty: 1764
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hongkong Płeć: Mężczyzna
|
|
Placówka CIA, Tel Awiw, 4 czerwca 2006
John MacRaus, rezydent Centralnej Agencji Wywiadowczej w Tel Awiwie siedział przy biurku w swoim gabinecie i czytał raport, który przed chwilą przyniosła mu sekretarka. Miał pięćdziesiąt osiem lat, choć wyglądał młodziej – gdyby nie pasemka siwizny, przetykające jego czarne włosy na skroniach, można by powiedzieć, że dopiero zbliżał się do pięćdziesiątki, nie zaś, że już dawno ją przekroczył. Pociągła, smagła twarz, wysokie, gładkie czoło, niebieskie oczy – swojemu przystojnemu wyglądowi MacRaus zawdzięczał przydomek „Amant”, nadany mu przez zazdrosnych kolegów.
Jednak to właśnie swojemu urokowi osobistemu John zawdzięczał swoje sukcesy, które zaprowadziły na obecne stanowiska i do tego biura, w którym włosy stanęły mu dęba po przeczytaniu pierwszych kilku linijek dostarczonego przez jego sekretarkę tekstu. Przeczytał jeszcze raz, by się upewnić, że dobrze zrozumiał.
Według arabskich informatorów CIA, w powietrzu wisiał nowy konflikt w Libanie, zniszczonym już wojnami domowymi. Nie była to jednak zaskakująca wiadomość – w tym rejonie walka była czymś powszednim, natomiast pokój traktowano jak niezrozumiałe, nieistniejące zjawisko. Znacznie bardziej zaszokowały go wieści o śmierci Jeana Sucheta i zaginięciu Marka Fergusona. Francuz i amerykański Szwed – pozornie nie mieli ze sobą nic wspólnego. Jednak w świecie cieni i tajemnic, jakim było środowisko wywiadowcze, ci dwaj byli ze sobą blisko związani. Obaj bowiem uczestniczyli w tajnym, międzynarodowym projekcie, zwanym „Headhunterem”.
Wstał i rozejrzał się po swoim gabinecie. Nie zmienił nic w wystroju, kiedy tu przyszedł. Po jego poprzedniku zostały tu pastelowe ściany, stare, pamiętające zapewne czasy kolonialne meble i ciemnopomarańczowa wykładzina. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy się tu pojawił, pełen młodzieńczego entuzjazmu i werwy.
A teraz okazało się, że Suchet został zamordowany przez jakiegoś tajemniczego snajpera w swoim własnym biurze, zaś kilka dni wcześniej w tajemniczych okolicznościach zaginął Ferguson, który miał się spotkać z kimś na nabrzeżu portowym w Libanie. Czy to był przypadek? Raczej wątpliwe. Oni zginęli w jakimś celu. Ale w jakim? Czy ktoś wiedział, że należeli do „Headhuntera” i dlatego postanowił ich wykończyć? Nie, to niemożliwe – skarcił się w duchu. O „Headhunterze” nie wiedział prawie nikt, poza tym, projekt został już dawno rozwiązany i wkrótce zginie w stertach akt dotyczących starych, nieudanych operacji, podobnie jak „Phoenix” czy „MKULTRA”.
MacRaus uśmiechnął się gorzko. To była jakaś ironia, że właśnie „MKULTRA” miała najwięcej wspólnego z „Headhunterem”. Ile lat dzieliło oba projekty? Dwadzieścia? Trzydzieści? Ten okres niewiele jednak zmieniał w ludzkiej mentalności. Nadal nawiedzeni naukowcy grzebali tam, gdzie nie trzeba, ukrywani przez autorytet jeszcze bardziej nawiedzonych szefów służb wywiadowczych. Prędzej czy później (MacRaus miał nadzieję, że później) prawda wyjdzie na jaw – tak, jak miało to miejsce w przypadku wyżej wspomnianych. A wtedy znów zbiorą się wszelakie komisje od nadużyć, w gazetach pojawią się krzykliwe nagłówki, mówiące o zakłamaniu rządu i jego skrywanej potędze.
Najgorsze było jednak to, że John MacRaus, obecnie na stanowisku rezydenta CIA w Tel Awiwie, również maczał palce w tym projekcie. Choć nie było to wcale tak dawno – trzy lata temu? - wydawało się, że „Headhuntera” od współczesności dzielą całe wieki. Wtedy, wraz z pracownikami francuskich, angielskich i niemieckich służb specjalnych opracował plan, którego miał zniszczyć terroryzm, uwolnić świat od tej plagi.
Jednak los sprawił, że stało się inaczej i wszystko legło w gruzach. A teraz ktoś polował na członków „Headhuntera”, to nie ulegało wątpliwości. Pozostawało pytanie: czemu? I kiedy dopadną jego samego? Zapalił papierosa i przespacerował się po pokoju. Zegar, stojący w rogu, wybił dziewiątą wieczorem.
Tego dnia nie było zbyt wiele pracy, więc MacRaus zdecydował, że pójdzie do domu wcześniej. Zabrał z wieszaka płaszcz, zamknął na klucz drzwi i zszedł do portierni ambasady (rezydentura Agencji mieściła się w placówce dyplomatycznej), gdzie pożegnał się z portierem.
Wyszedł na dwór, ochłonęło go chłodne, wieczorne powietrze, co było miłą odmianą po godzinach spędzonych za biurkiem. Wsiadł do swojego szarego renaulta, zajął miejsce za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Co, do diabła? - zaklął, gdy silnik nie zaskoczył. Zaczął kręcić coraz energiczniej – w końcu usłyszał szum motoru.
Była to jednak ostatnia rzecz, jaką usłyszał. Dosłownie sekundę później auto wyleciało w powietrze z potężnym hukiem, po czym zajęło się ogniem. Ciało rezydenta Centralnej Agencji Wywiadowczej zmieniło się w osmalone, czarne szczątki, w których nikt nie poznałby tego energicznego, w sile wieku pięćdziesięciośmiolatka.
Tak właśnie pytanie, postawione przez Johna MacRausa w biurze, znalazło swoją odpowiedź na cichej ulicy przed gmachem ambasady Stanów Zjednoczonych w Tel Awiwie.
Kilka przecznic dalej pewien mężczyzna napisał na palmtopie wiadomość. „Trzeci grzesznik trafił do piekła”.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
|
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|