Autor |
Wiadomość |
<
Hyde Park
~
Hitman : Enemy Within
|
|
Wysłany:
Nie 10:35, 06 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Czas był istotny
Sandały 47 plasnęły, uderzając o chodnik, a jego wilgotne ciuchy zaczęły trzeć mu skórę do żywej rany, gdy zabójca biegł ciasną uliczką w kierunku dzielnicy garbarzy - starej dzielnicy, gdzie zwierzęce skóry moczyły się w zbiornikach z barwnikami, przed wysuszeniem na słońcu. Zamontowano w niej światła, więc turyści mogli zwiedzać to miejsce nocą. Powietrze wypełniał brzydki zapach gołębich odchodów, używanych do zmiękczania skóry.
Tam właśnie czekał Fahd.
był 13 kilo cięższy, Fahd był także inteligentny i znał Fez jak własną kieszeń. Wiedział, dokąd zmierza zabójca Dabira i będąc świadom swoich własnych ograniczeń, Marokańczyk dotarł do głównej ulicy, wezwał taksówkę i pojawił się na zewnątrz suku Dabbaghin kilka minut później.
W momencie, gdy 47 był daleko od pudełkowatych zbiorników, Fahd zaczął strzelać. Jeden czy dwa 9mm pociski z jego Kipera mogły dosięgnąć zabójcę, ale z tego, co wiedział Fahd, mogły też nie narobić żadnych poważnych szkód. Opróżnił pistolety i był zajęty szukaniem drugiego magazynka, gdy zabójca otworzył ogień w odwecie.
Coś z siłą młota kowalskiego poszarpało ramię Fahda, zwaliło grubego mężczyznę z nóg i wpakowało do zbiornika z niebieskim barwnikiem. Zimna ciecz pobrudziła mu głowę i rozpaliła żywym ogniem jego poranione ramię.
Próbował się doprowadzić do porządku i w momencie, gdy stopy Marokańczyka dotknęły dna zbiornika, odepchnął się od niego. Uderzył z plaskiem o ziemię, otworzył oczy i w tej samej chwili tego pożałował, bo patrzył prosto w lufę lśniącej broni. Rozległ się błysk światła i Fahd nie żył.
Policja pojawiła się chwilę później, ale tajemniczy Europejczyk zniknął, zostawiając cztery ciała na swojej drodze. Wszyscy byli powiązani z Ali bin Ahmedem bin Saleh Al-Fulani. Mężczyzną, który hojnymi datkami wspierał policję i cenił sobie swoją prywatność. Więc ciało zostały oddane szanowanym rodzinom, pogrzeby zaplanowane na następny dzień, a za zabójstwa obwiniono gang, który niestety zwiększył swoją aktywność.
KONIEC ROZDZIAŁU VI
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Nie 10:35, 06 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
 |
|
Wysłany:
Wto 17:31, 08 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Rozdział VII
FEZ, MAROKO
Pracownia Ali bin Ahmeda bin Saleh Al-Fulani była dosyć duża. Skomplikowane geometryczne wzory były wymalowane na jej suficie. Półki na książki od podłogi do sufitu, zajmowały większość miejsca, wolnego od trzech łukowatych okien, które znajdowały się za jego biurkiem. Zestaw sześciu, misternych, ręcznie malowanych mauretańskich malowideł oddzielał wschodnią część pomieszczenia. Tam znajdował się mały dywan do modlitw i łóżko. Trzy, dobrze wypolerowane, antyczne drzwi ozdabiały ścianę. Były zrobione z cedru i pasków mosiądzu.
Ale Marla Norton miała inne sprawy na głowie i była ledwie świadoma tego, co ją otacza, wchodząc do gabinetu szefa i stając przed jego biurkiem. Nie było żadnych krzeseł dla gości i takowych nie będzie, póki nie zostaną wydane rozkazy, aby je wnieść
Al-Fulani był potężnym mężczyzną z szerokim czołem, mocnymi brwiami i wydatnym nosem. Miał co najmniej pięćdziesiątkę, niektórzy twierdzili nawet, że sześćdziesiątkę, ale jego twarz była gładka i chuda. Posiadał mnóstwo zachodnich garniturów, ale że dzień był ciepły, więc zamiast tego nosił długi, biały thawb ( arabska męska szata- dop. Weasley55) znad Zatoki. Wyglądał jak Książe, co, jak podejrzewała Marla, było jednym z głównych powodów, dla których to nosił.
Marokańczyk był naprawdę miły dla Marli, nawet jeśli uważał ją za zachodnią ****ę. Uśmiechnął się patrząc znad raportu, który czytał.
- Tak, moja droga, co mogę dla Ciebie zrobić?
- Profesor Rollet jest gotowy do przesłuchania – odparła Marla sucho.
- To byłoby niegrzeczne kazać mu czekać dalej. – Odparł Al-Fulani z uśmiechem, podnosząc się z biurowego krzesła. – Chodź, weź mnie za ramię i zejdziemy w dół, by przywitać go razem.
Marla wiedziała, że obie żony Marokańczyka mieszkały w jego wiejskiej posiadłości i żyły w błogiej niewiedzy, na temat tego, co dzieje się w Fez. Pozwoliła więc swojemu opiekunowi poprowadzić ją delikatnie krętymi schodami w dół, do piwnicy. Oprócz sześciu sypialni, ośmiu łazienek, sporej kuchni, dużego biura i ogromnego salonu, posiadłość Al-Fulani miała coś, czego nie posiadała żadna inna rezydencja wokół. Własną klinikę medyczną i sąsiadującą z nią salę tortur. Ta, podobnie jak komnata w siedzibie głównej policji, miała przymocowane do sufitu haki i główny odpływ na podłodze.
Tutaj uwidaczniała się jedna za sprzeczności Al-Fulani. Mimo, że nie skończył oficjalnej edukacji, był dobrze oczytany. Dlatego znał antyczną Chińską teorię o przeciwnych biegunach. Z tego powodu nazwał jeden pokój yin, a drugi yang
Kiedy dwójka weszła do skrupulatnie wyczyszczonego pokoju yang, pierwszą rzeczą którą zobaczyli, był Paul Rolett, były szpieg i profesor wiszący z rozszerzonymi rękami i nogami na samym środku komnaty. Jego ręce były przywiązane linami do haków na suficie, a kostki do okrągłych uchwytów na pięknie wykafelkowanej podłodze. Częściowo łysy czubek głowy profesora lśnił w jasnych światłach. Krzaczasta broda sprawiała, że wyglądał na o wiele starszego, niż był w rzeczywistości. Jego długie, niesamowicie białe ciało przywodziło na myśl wychudzonego królika. Żebra Roletta było dobrze widoczne, tak samo jak gęste, brązowe włosy łonowe i długi robakowaty penis. Liczne siniaki na jego całym ciele sugerowały, że stawiał opór podczas porwania, albo został od tego czasu porządnie pobity.
Poza Rolettem, Marlą i Al-Fulani w pokoju był jeszcze mężczyzna zwany Habib, który musiał porzucić studia medyczne z powodu niskich ocen. Ale uczył się na tyle długo by wiedzieć mnóstwo o ludzkim ciele. Wliczając to, jakie jego części są szczególnie wrażliwe na ból. Lubił nazywać siebie „Doktor Habib”, przebierać się w biały, lekarski fartuch, z kieszeniami pełnymi ołówków i zazwyczaj nosił stetoskop.
Sądząc po rzędach skalpeli i środków hemostatycznych, leżących na porządnie ułożonym stoliku, Habib był gotowy by jednocześnie zacząć i powstrzymać krwawienie, jeśli dostanie taki rozkaz. Był eleganckim, drobnym człowieczkiem, miał brązowe paciorkowate oczy i nieco sterczące uszy.
- Pacjent jest gotowy. – Rzekł doktor sucho, gdy jego szef wszedł do pokoju – Ja też.
- Wspaniale.- Odparł chłodno Al-Fulani, gdy zajął miejsce dokładnie naprzeciwko Roletta. – Więc, Profesorze. Czy jest Pan gotów, mówiąc w przenośni, mówić aż wypadną panu wnętrzności*, czy Doktor Habib będzie musiał naprawdę je usunąć? To pana nie zabije, przynajmniej od razu, ale jest BARDZO nieprzyjemne.
*spill your guts ( spill out – wygadać się guts – wnętrzności. Prawdopodobnie coś w stylu polskiego powiedzenia „wypruwać sobie żyły”, czy „mówić do utraty tchu”. Nie znalazłem pasującego polskiego odpowiednika, więc zostawiam tak, jak moim zdaniem brzmi najlepiej. – dopisek Weasley55)
Oczy Francuza były do tej pory zamknięte, ale nagle się otworzyły. O ironio, przez te dwadzieścia lat miał niejednokrotnie okazję występować w roli, jaką przyjął teraz Al-Fulani, jednak z innych powodów.
- Więc, jeśli powiem to, co wiem, pozwolicie mi żyć?
- Tak – Odparła Marla.
Dobrze – Odpowiedział Rollet. – Co chcecie wiedzieć?
Kilka kolorowych fotografii było przypiętych do pokrytej kafelkami ściany. Były dobrej jakości i pokazywały Rolleta na śniadaniu z 47 w Paris Cafe.
- Opowiedz nam o spotkaniu z tym człowiekiem z fotografii. – Poinstruowała Marla. – I nic nie ukrywaj.
Rolett spełnił żądanie, więc dziesięć minut później Marla i jej opiekun wiedzieli to, co wiedział Francuz, czyli że 47 był bardzo zainteresowany działalnością Al-Fulani. Patrząc na opowieść profesora pod kątem niedawnych wydarzeń, nie było powodu, aby w nią wątpić. Al-Fulani był zadowolony.
- Myślę, że wiemy już wszystko. – Powiedział Marokańczyk i odwrócił się do Marli. – Zabij go.
- Ale mieliście pozwolić mi odejść! – Zaprotestował profesor.
- Nie – Odparła sprytnie Marla – Mieliśmy Ci pozwolić ŻYĆ, ale nie powiedzieliśmy, na jak długo.
Walther wystrzelił dwa razy i dwie dziury pojawiły się dokładnie na środku jego lekko owłosionej klatki piersiowej. Podbródek opadł mu naprzód. Doktor Habib został, by posprzątać po zabójstwie, a Marla i Al-Fulani wyszli z pokoju.
Marla przemówiła pierwsza, gdy wspinali się po schodach.
- Więc, mam robotę.
- Tak – Zgodził się trzeźwo Al-Fulani. – Moi ludzie nie przywykli do przyjmowania rozkazów od kobiety, ale Ammar był głupcem, ignorując twoją poradę i zapłacił za to swoją cenę. Od teraz Ty będziesz szefową mojej osobistej ochrony. Jednak odpowiedzialność za całe bezpieczeństwo będzie spoczywała w rękach mojego kuzyna Rashida. Zgadzasz się?
Marla nie lubiła Rashida i faktu, że ten wciąż jest na stanowisku. Wiedziała jednak, żeby nie przesadzać.
- Tak. Dziękuję Ci. – Odparła szczerze, gdy weszli do gabinetu. – Skoro już mówimy o Twoim bezpieczeństwie. Chciałabym zasugerować, żebyś trzymał się z daleka od sierocińca, dopóki nie znajdziemy 47. Rolett powiedział mu o nim i o tym, jak odwiedzasz go w piątki. Mógłby tam znaleźć kryjówkę. Położyć się na ziemi zastrzelić Cię z karabinu.
Al-Fulani zrobił smutną minę
- Ale dzieci będą za mną tęsknić.
Marla miała co do tego poważne wątpliwości, ale zatrzymała je dla siebie.
- Może personel mógłby przywieźć tu kilkoro, ale przyrzeknij, że tam nie pójdziesz.
Twarz Marokańczyka wypogodziła się.
- Tak! Będzie tak jak mówisz. Zrobię przyjęcie, a Ty na nim będziesz.
Marla poczuła falę obrzydzenia i miała nadzieję, że nie było togo widać na jej twarzy.
- Oczywiście. Nic nie sprawi mi większej przyjemności.
KONIEC ROZDZIAŁU VII
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Sob 21:42, 26 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Czw 16:32, 10 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Kolejny fragment
ROZDZIAŁ VIII
FEZ, MAROKO
Człowieka w czerwonym fezie, zniszczonym garniturze i zakurzonych czarnych butach, mimo, że był nieco wyższy od przeciętnego Marokańczyka, to niczym innym nie odróżniał się od setek innych, biednych biurokratów i sprzedawców. Szedł zatłoczoną ulicą w górę, do podniszczonego hotelu zlokalizowanego naprzeciwko sierocińca Al-Fulami, niosąc dwie pełne, plastikowe torby z zakupami trzema kondygnacjami schodów do góry. Do pokoju 301, gdzie zerknął na żyłkę, zawieszoną w poprzek framugi. Była nietknięta.
Był świadomy faktu, że naprawdę niebezpieczny przeciwnik nie tylko zauważyłby nitkę, ale także miałby wspólnika, który umieściłby ją z powrotem, gdy ten byłby wewnątrz. Człowiek w czerwonym fezie opuścił zakupy na podłogę. Patrząc na drugie drzwi, które otwierały się na półpiętro, lokator jedna ręką wyciągnął Silverballera, a drugą otworzył drzwi. Rozległo się ciche klik.
Mężczyzna popchnął drzwi, uchylił je i wycofał się, ale zamiast serii wystrzałów, jedynym dźwiękiem, jaki usłyszał był stłumiony bełkot telewizora z pokoju 302 i odległe wycie syren.
Zadowolony, że można bezpiecznie wejść, człowiek w czerwonym fezie wkroczył do pokoju. Miał broń w gotowości, ale z wyjątkiem sześciu much, latających wokół lampy na środku sufitu, obskurny apartament nie mieścił innych form życia.
Silverballer został schowany do kabury, zakupy wniesione z korytarza, a drzwi ponownie zamknięte.
Wentylator na suficie był zepsuty i nie było klimatyzacji innej, niż ta, którą wytwarzały trzy wąskie okna, wychodzące na ulicę. Gdy poszedł je otworzyć do pokoju dostało się powietrze, ale także gryzący odór spalin z rur wydechowych i hałas uliczny.
Gdy mrożonki zostały umieszczone w delikatnie szumiącej lodówce Agent 47 zdjął zarówno fez jak i garnitur, który dał mu Tirk. Było miło zdjąć cienkie wąsy i doklejony pieprzyk. Było to także niebezpieczne, ponieważ w momencie, gdy przeprowadzka z Sofitel Palais Jamal Fes była zakończona, ważne było, aby wczuć się w rolę, obserwując sierociniec Al-Fulani.
Zgodnie z tym, co mówił Profesor Rolett, Marokańczyk odwiedzi budynek po drugiej stronie następnego dnia. Wtedy zabójca planował wejść do sierocińca, wstrzyknąć biznesmenowi narkotyk i zniknąć z jego nieprzytomnym ciałem. Później natomiast wywieźć Marokańczyka z kraju, gdzie miałby możliwość zadania bardzo celnych pytań. Jednak zanim zrobi swój ruch, chciał obserwować przychodzących i wychodzących z tego miejsca.
Więc 47 usiadł, by zjeść zimną sałatkę z kuskus, przyozdobioną cytryną z serem feta, którą zakupił z drobnego warzywniaka. Do tego doszło sześć porcji baraniny z grilla od ulicznego sprzedawcy, kawałek ciasta kokosowego i trzy filiżanki wrzącej herbaty.
Gdy dzień powoli zamieniał się w noc, obserwacja rozpoczynał się na nowo. Dzięki informacjom od Roleta, 47 wiedział, że budynek naprzeciwko był kiedyś własnością bogatej, żydowskiej rodziny, która wybrała emigrację do Izraela albo była zmuszona to zrobić, zaraz po II Wojnie Światowej. Stara posiadłość była solidnie zbudowana, miała 3 piętra i pasowałaby do dzielnicy Steglitz w Berlinie.
W trakcie tych dwóch dni, kiedy 47 obserwował sierociniec, nie widział żadnych dzieci, bawiących się na zewnątrz. Było za to dużo dorosłych, wliczając domową służbę, strażników i dobrze ubranych gości przychodzących każdego wieczoru. Prawie wszyscy byli mężczyznami, w większości Europejczykami i głównie starszymi ludźmi.
Tym przybytkiem interesowało się dużo różnych ludzi ( albo tak się przynajmniej wydawało), ale byli też stali bywalcy. Jak Pan Wayne Bedo, z Akron w Ohio, na wózku inwalidzkim, który pojawił się w Fez 3 tygodnie temu i był dowożony do sierocińca specjalnie dostosowanym vanem, codziennie o 19:00. Wszystkie te informacje 47 zdobył wskakując do taksówki i śledząc Bedo w drodze do hotelu dzień wcześniej.
Gdy zaszło słońce wiatr zaczął lekko wiać, a wyblakłe firanki poruszały się na wietrze, nawet wtedy, gdy światła po drugiej stronie ulicy zapaliły się. Zaciemniając apartament tak, by nikt nie mógł zerknąć do środka, Agent 47 rozpoczął swoją wieczorną pracę, która polegała na zapamiętywaniu wszystkiego, co może mieć związek z nadchodzącą misją.
Wliczając w to także odnotowanie, ilu strażników patrolowało okolicę, gdzie byli, jak często się zmieniali, który z nich się obija, gdzie były umieszczone kamery, gdzie umieszczono reflektory, gdzie padał cień i wiele, wiele więcej. Każda nowa obserwacja była porównywana z tymi sprzed kilku dni, by wychwycić zmiany, wariacje i schematy.
Odnotował fakt, że co najmniej ¾ ludzi odwiedzających sierociniec nosiło maski, co było raczej dziwne, chyba że w posiadłości organizowano bale maskowe sześć dni w tygodniu. Nieważne, jaki był powód, ważne że te praktyki mogły być korzystne dla jego planu i tylko to się dla niego liczyło.
Większość odwiedzających zjawiała się tu o 8:00 rano, ale Al-Fulani nie było pomiędzy nimi. Więc zabójca był coraz pewniejszy tego, że odwiedzi on sierociniec tego wieczoru, zgodnie z planem. Później, około 11:00, ludzie zaczęli wychodzić. Proces ten zaczął się we wczesnych godzinach porannych, a skończył dopiero o 14:00. Wtedy agent odłożył lornetkę, wziął zimny prysznic i zrobił sobie łóżko na podłodze.
Później, z obydwoma Silverballerami pod ręką, poszedł spać.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Sob 15:34, 12 Lip 2008, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Sob 15:26, 12 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Słońce było nisko na zachodnim niebie, a cienie wskazywały drogę w kierunku świętego miasta Mekki, gdy człowiek w czerwonym fezie przeszedł przez lobby w Hotelu Oaza, wszedł do windy i pojechał na 6 piętro.
Sprawdzając zegarek podążał niebiesko-złotym do holu na dole, ze składzikiem z pościelami, który wcześniej zapamiętał. Po rozejrzeniu się, czy nikt nie patrzy, ukucnął na jedno kolano. Wytrych szybko poradził sobie ze starymi zapadkami, drzwi otworzyły się bez oporów, a 47 wślizgnął się do środka.
Mocne półki zajmowały większą powierzchnię ścian, wszystkie wypełnione czystymi ręcznikami, pościelami i kocami.. Było też kilka wózków na kółkach i dodatkowych przyborów do czyszczenia i białe plastikowe krzesło. Powietrze było ciężkie od zmieszanych zapachów mydła, środków czyszczących i odświeżacza powietrza.
Świadomie był wcześniej, aby nic nieoczekiwanego nie opóźniło go. Więc nie pozostało mu nic innego do roboty, jak zostawić drzwi lekko uchylone i czekać. Był to koniec pracy drugiej zmiany pokojówek, więc nie było powodu, by personel go niepokoił, w razie gdyby jednak tak się stało, strzykawka była w gotowości.
To zabezpieczenie okazało się zbędne, bo następną osobą, schodzącą na dół korytarzem nie był pracownik hotelu, ale Natan Ghomara. Mówiący po angielsku pomocnik, którego Bedo zatrudnił, by ten zabierał go tam, gdzie on chce, czyli głównie do sierocińca.
Ghomara był przeciętnego wzrostu, ale miał lekką nadwagę, z której powodu kiwał się, idąc do schowka. Był ubrany w sportową kurtkę, białą koszulkę i czarne spodnie. Nic w jego wyglądzie go specjalnie nie odróżniało, z wyjątkiem krzaczastych brwi, lekko bulwiastego nosa i parogodzinnego zarostu.
Agent 47 poczekał aż Ghomara przejdzie i wyjdzie na korytarz, po czym trzema krokami podbiegł do niego. Zatkał mu usta ręką i wbił strzykawkę w szyję. Ghomara walczył przez chwilę, nim stał się tylko balastem i upadł.
Zabójca był świadomy, że winda wypełniona ludźmi może się pojawić każdej chwili lub jeden z gości hotelowych mógł wejść w ten korytarz. Dlatego ważne było, aby zaciągnąć Ghomara do magazynu najszybciej jak to możliwe. Jednak Marokańczyk był ciężki i przeciągnięcie go przez drzwi wymagało trochę wysiłku. Zabójca poczuł ulgę, gdy skończył robotę.
Gdy zamknął drzwi szybko przejrzał kieszenie Ghomara. Wysiłki opłaciły się, gdy znalazł kartę magnetyczną, która otworzy mu drzwi do mieszkania Amerykanina, razem z kluczykami do wyposażonego w windę vana, zaparkowanego w hotelowym garażu. Agent myślał, czy nie wziąć ciuchów Marokańczyka, ale nie widział w tym żadnych korzyści, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że wszystko byłoby co najmniej o jeden rozmiar za duże.
Użył ręczników do rąk by związać i zakneblować Ghomara, w nadziei, że nie zostanie on znaleziony do jutra.
Wreszcie, po wielu dniach przygotowań, Agent 47 był gotowy.
Hotelowy apartament zawierał ładnie wyposażony salon, sypialnię i łazienkę. Wszystkie udekorowane beżową tapetą robioną przez Oazę, pięknie oprawionymi czarno-białymi zdjęciami Sahary i starannie wykafelkowaną podłogą. Pokój był wyposażony w klimatyzację i była ona ustawiona na chłodne 20,00 °C , wiejąc zimnym powietrzem po pokoju, gdy Amerykanin przygotowywał się do wieczornego wyjścia.
Wayne Bedo mógł chodzić, jednak miał z tym pewne problemy, stał przed lustrem w łazience, zapinając koszulę, gdy usłyszał pukanie, razem ze znajomym podwójnym kliknięciem, gdy drzwi do jego apartamentu otworzyły się i zamknęły.
- Natan? – Spytał Amerykanin. – Czy to ty?
- Nie.- Odparł Agent 47 z korytarza – Pan Ghomara zachorował, więc przysłali mnie, bym go zastąpił. Mogę wejść?
Bedo spocił się, usiadł na wózek i wyjechał z nim do salonu, gdzie stał, czekając, wysoki człowiek w czerwonym fezie.
- Nazywam się Kufa – Skłamał zabójca formalnym tonem. – Mogę Panu pomóc z butami i skarpetkami?
Bedo wiedział, że nie należy ufać obcym, ale człowiek z cienkim wąsikiem na pewno znał Ghomara i posiadał kartę do drzwi. To, razem z natychmiastowym zaoferowaniem mu potrzebnej pomocy, uspokoiło Amerykanina.
- Tak. – Odparł. – Są w szafie w sypialny.
Prawie godzina zeszła na ubranie Bedo w resztę ciuchów, przypięcie go do wózka i wypchnięcie do korytarza. Byli tam, gdy Bedo kazał się 47 zatrzymać.
- Moja maska jest w szafce w sypialni. – Powiedział płasko. – Przynieś ją.
Więc zabójca wrócił do pokoju hotelowego, gdzie na najwyższej półce, czekał maska Bachusa, razem z kiścią wystylizowanych winogron. Agenta 47 uderzyło podobieństwo jej mocno owłosionych brwi, dużych, gapiących się oczu i wielkich zębów, do wyglądu Bedo
Wrócił do korytarza. Po tym było już dość łatwo zaprowadzić Amerykanina do podziemnego garażu, załadować do vana, wyposażonego w windę i wyjechać z hotelu. Jednak zważywszy na typowe korki, podróż z Hotelu Oaza, do sierocińca Al-Fulani zajęła pełne 45 minut. Tam personel pomógł wyładować ich gościa na wózku i znając już wcześniej Amerykanina, wprowadził obu mężczyzn do środka, patrząc przelotnie na dowód tożsamości Bedo.
Rozległo się głośne BIIP, gdy zarówno wózek, jak i obydwa Silverballery przeszły przez wykrywacz metali, ale można było się tego spodziewać, po ilości metalu w wózku, więc obydwóm pozwolono przejść bez dalszej inspekcji.
Lokaj odjechał vanem, gdy 47 wjechał z wózkiem do dużej recepcji. Eleganckie schody prowadziły na drugie piętro, ściany miały czerwoną tapetę, a stół pełen napojów i przekąsek był ustawiony na samym środku sali. To bardziej pasowało do burdelu, niż sierocińca, a to był burdel.
Jednak, sadząc po mocno umalowanych, skąpo ubranych chłopcach i dziewczynkach, które przybyły by przywitać Amerykanina, to miejsce nie miało złej reputacji, ale było po prostu zaprojektowane, by trafić w gusta pedofili z całego świata. Większość z nich nosiła maski, żeby nie być rozpoznanym.
Bedo wziął dwie małe dziewczynki na kolana, gdy zabójca rozglądał się po pokoju. Wchodząc do sierocińca zabójcy miał plan, by zawieść Bedo do męskiej toalety, udusić go garotą i posadzić na sedesie. Potem zaczekałby na Al-Fulani i dopadł go, gdy ten pójdzie do pisuaru. Wstrzykując Marokańczykowi pełną strzykawkę środków usypiających, przypiąłby go do wózka Bedo Ewentualni strażnicy zostaliby zaproszeni do ubikacji i zastrzeleni z Silverballerów z tłumikiem, wniesionych tu razem z wózkiem..
W tym momencie, z twarzą Al-Fulami ukrytą pod maską Bachusa, byłoby już dosyć łatwo wywieźć nieprzytomnego biznesmena przez bramki, załadować do vana i wyjechać z nim na wieś.
Ale jeśli on i Bedo znikną w łazience na zbyt długo, to może przykuć uwagę. Chciał więc mieć pewność, że Al-Fulani jest obecny. Był pewny, że rozpozna Marokańczyka, nawet gdyby ten nosił maskę, a to dzięki pełnemu szacunkowi, z jakim powitałby go personel. Ale nie było po nim ani śladu.
Przynajmniej w tej chwili.
Więc 47 był zmuszony zawieźć Bedo, do tego, co kiedyś było salą balową, gdzie tak zwani „goście” byli zaproszeni by oglądać „pokaz talentów” Na ścianach były lustra, które dwukrotnie powiększały to, co działo się na scenie i jednocześnie zwiększały intensywność pokazu. Oświetlenie wisiało nad małą, okrągłą platformą na środku pomieszczenia, która służyła jako scena. Gości zapraszano, by zajęli miejsca wokół sceny, zostawiając dwa przyjścia, którymi młodzi artyści mogli wchodzić i wychodzić.
Żołądek Agenta 47 wykonał salto na ten widok. Ten wystrój przypominał salę gimnastyczną szpitala psychiatrycznego i wywołał wspomnienia „występów”, które się tam odbywały. Zamiast seksu z dorosłymi, którego wyraźnie oczekiwano od dzieci z sierocińca, zabójca i jego bracia byli zmuszeni do brutalnych walk.
Gdy tłum zaczął klaskać a tuzin półnagich chłopców i dziewczynek był zmuszony do wzięcia udziału w bardzo erotycznej parodii konkursu piękności, zabójca przeżywał inny występ, który odbył się wiele lat temu.
Była zima. Ogrzewanie szpitala nigdy nie należało do najlepszych i powietrze na Sali gimnastycznej było mroźne. Tak bardzo, że chłopiec zwany 47 mógł zobaczyć swój oddech, gdy szedł ze swoimi braćmi przez podwójne drzwi, na zniszczoną, drewnianą podłogę.
Gdy zostali ustawieni rzędem na wprost bokserskiego ringu, chłopcy zostali przedstawieni publiczności, składającej się ze wspólników i przyjaciół Doktora Otto Wolfganga Ort-Meyera. Ort-Meyer był człowiekiem, który razem z czterema byłymi legionistami, był odpowiedzialny za stworzenie klonów. Ale nawet, jeśli chłopcy dzielili to samo DNA ich doświadczenia wywarły głęboki wpływ na ich osobowość, zapewniając każdemu bratu zupełnie inną tożsamość.
Goście, których było dwa tuziny, nosili narciarskie kurtki, drogie płaszcze, a niekiedy futra. Siedzieli na wyścielanych trybunach, każdy wyposażony w termos, wypełniony kawą, herbatą, albo gorącym rumem z masłem. Klaskali, gdy każdy chłopak był przedstawiany, wychodził do przodu, stał z napiętą klatką piersiową i cofniętymi ramionami, a statystyki jego walk były głośno wyczytywane. Po każdym aplauzie następował szelest pieniędzy, gdy publiczność obstawiała różne walki.
Statystyki 47 były dużo powyżej przeciętnych i dostał dłuższy aplauz niż reszta.
Ale to i tak nic, w porównaniu z owacją na stojąco zarezerwowaną dla numeru 6. Był on nie tylko najlepszym kickbokserem szpitala, ale także osobistym wrogiem 47. Nieważne, co zrobił chłopiec, aby zostać niezauważonym, 6 zawsze go znajdował, nazywał go ksywkami w stylu „ moja mała dziwka” i wiecznie na niego wrzeszczał. Dlatego 47, który miał z nim walczyć w trzeciej rundzie, czuł pustkę na dnie żołądka.
Gdy 6 został przedstawiony i zebrał swój aplauz, odwrócił się, by mrugnąć do 47, jak gdyby chciał powiedzieć „ Oto nadejdzie ta chwila!” Nim cofnął się do szeregu.
Niektórzy goście śmiali się, gdy to zobaczyli i zakłady ożyły, gdy obstawiali jeszcze więcej pieniędzy na 6.
Ostatnie prezentacje zakończyły się. Potem chłopcy dostali rozkaz, by usiąść na zimnych, metalowych krzesłach, ustawionych na podwyższeniu z jednej strony ringu.
Ring mierzył 6 na 6 metrów kwadratowych, wysoki na metr od podłogi. Był wyposażony w płócienną narzutę o grubości 2,5cm. Poplamioną, bo ciężko było się pozbyć z niej krwi, nieważne jak mocno chłopcy szorowali. Były cztery słupki, każdy z nich na wysokości trochę ponad 1 metra, do których przywiązane były liny
Numer 47 nie znosił tego ringu, co więcej, nawet się go bał, ale wiedział, że nie wolno mu okazać tych emocji. W zamkniętym społeczeństwie, w którym żył, strach był słabością, a słabi byli celem ataków. Jeśli nie 6, to któregoś z jego przydupasów albo naśladowców. Mógł więc tylko usiąść i drżeć, gdy szef podał pierwszej parze zawodników zasady i wycofał się z ringu.
Jak mogła sugerować nazwa, kickboxing łączył zarówno bokserskie ciosy rękami, jak i potężne kopniaki, ciosy kolanami i machanie nogami, podobne do Azjatyckich sztuk walki. To, zgodnie ze sposobem myślenia Ort-Meyera oznaczało, że kickboxing jest idealną formą walki, dla nieuzbrojonych klonów – żołnierzy przyszłości, do opanowania. Każdą rundę zawodów nadzorował dyrektor, Lazlow. Był potężnym mężczyzną, a to był jeden powód, dlaczego chłopcy się go bali i zawsze robili to, co kazał. Lazlow miał rozczesane włosy, którym nie udało się zasłonić łysego miejsca. Patrzył na świat przez parę okularów ze szkłami, grubości denek od butelek Coli.
Runda pierwsza, mająca być tylko przystawką, zakończyła się szybko, gdy Numer 21 salwą trzech szybkich uderzeń głową, obrócił się i kopnął od tyłu w splot słoneczny 9. Gdy chłopiec zwany „dziewiątką” usiłował wstać, 21 przygwoździł młodszego do podłogi.
Runda druga była nieco bardziej interesująca, bo zawodnicy pokonali całą długość i szerokość ringu, zanim w końcu 32 wbiegł z młodym przeciwnikiem na słupek, pozbawiając go przytomności.
Nadeszła runda trzecia i 47 czuł płynny ołów na dnie żołądka, który płynął nadal, gdy ten wspinał się na ring. Twarz Lazlowa świadczyła o tym, że wiedział, kto wygra, gdy sprawdzał, czy obaj chłopcy mają ochronne ustniki, pasy oznaczające stopień i rękawice.
- Dobra – Powiedział szef, gdy 6 tańczył na ringu. – Nie pozabijajcie się nawzajem. – Po tym ostrzeżeniu zniknął.
47 miał plan, a raczej marzenie, w którym przełamałby obronę 6 i kopnął go w głowę, ale to wszystko było tylko marzeniem, który stał się jawą, gdy walka się zaczęła. Nawet, jeśli obaj chłopcy mieli ten sam materiał genetyczny, wyglądało to tak, jakby 6 był wzbogacony czymś ekstra, co dało temu zbirowi wyraźną przewagę.
Gdy 47 próbował zmusić do obrony 6, serią uderzeń ciałem, ten wyciągnął ręce, złapał go za szyję i trzy razy uderzył go kolanem w krocze.
- Spróbuj TEGO dziwko, - Powiedział 6. – i TEGO, i TEGO, i TEGO.
Przegra. To było pewne, więc 47 zrobił jedyną logiczną rzecz, jaką mógł zrobić. A było to przyjęcie takiej ilości ciosów, by walka wyglądała przekonująco, upadnięcie i odejście z najmniejszą możliwą ilością uszkodzeń.
Ale 6 musiał dbać o swój image najtwardszego ucznia, więc zamiast natychmiast pokonać przeciwnika, odepchnął 47 i uraczył go serią kopniaków z przodu i z boku oraz wymyślnym sierpowym, który powalił 47 na plecy. Cios był tak silny i tak udany, że 47 ledwo łapał oddech.
Wtedy Ort-Meyer i jego wspólnicy wstali, a 6 zebrał głośny aplauz, uśmiechając się od ucha do ucha.
Wymagało to wspólnych wysiłków Lazlowa i innego członka personelu, by zwlec 47 z poplamionego krwią ringu i załadować rannego młodzieńca na skrzypiące nosze na kółkach, które zawiozły go do szpitala. To właśnie tam, dochodząc do siebie po pobiciu, 47 podjął brzemienną w skutkach decyzję.
Po miesiącach bycia prześladowanym, chłopak dotarł wreszcie do punktu, gdzie chciał zrobić wszystko, co konieczne, by to skończyć. Nieważne, czego to będzie wymagało.
Dzięki tej decyzji poczuł determinację i poczucie wolności, gdy wrócił ze szpitala do długiego, ciasnego dormitorium, które dzielił z jedenastoma innymi chłopcami. Znalazł ludzkie odchody na swojej poduszce i nie było sposobu, by dowiedzieć się, który z jego rówieśników je tam zostawił.
- Hej, zasrańcu – Powiedział 6, gdy on i jego sługusy weszli do pokoju. – Ups! Co to? Wygląda na to, ze gówniana wróżka zostawiła ci prezent.
To spowodowało wybuch śmiechu, gdy inni chłopcy wyszli i udali się na obiad.
Ale nawet, jeśli 47 nie był najszybszy w tej sypialni, z pewnością był najmądrzejszy. Zaczął układać plan. Nauczono go, jak niebezpieczne mogą być nawyki. A 6 miał nawyki. Jednym z nich było wstawanie około 3:00 nad ranem, by się wysikać i wrócić do łóżka.
Myśląc o tym, 47 przez następne dwa dni dokładnie się przygotowywał.
Pod koniec drugiego dnia, poczekał aż wszyscy zasną, ubrał się i wrócił do łóżka. W tym momencie nastawił swój zegar w głowie na 2:30, ale był tak spięty, że nie mógł spać i wciąż był przytomny, gdy 6 wstał o 2:53
W tym momencie młodzieniec wyślizgnął się spod koców, opuścił bose stopy na podłogę i podreptał cicho w dół korytarza, w ślad za swoim wrogiem do toalety. 47 Wiedział, że jedna pomyłka, jeden niepotrzebny dźwięk wystarczy, aby zaalarmować zbira i spowodować, by się rozejrzał. Jeśli tak się stanie, 47 czeka jeszcze gorsze pobicie.
Adrenalina zalała jego ciało a serce waliło mu jak młot, gdy przydreptał na palcach do słabo oświetlonej łazienki. Był tam 6, kierując potężny strumień do jednego z pisuarów, gdy pętle przeleciała mu przez głowę.
Numer 6 był szybki, ale był także śpiący. Jego pierwszym odruchem była próba schowania jego penisa. Więc jego ręce nie wystrzeliły w górę, gdy węzeł już zaczął zaciskać się na jego gardle. Garotta domowej roboty była zrobiona ze sznura, do podnoszenia okna, przymocowanego do dwóch, 10- centymetrowych kawałków drewna, potajemnie usuniętych z jednej z mioteł dozorcy.
Mocz pryskał na prawo i lewo, gdy 47 pociągnął uchwyty w przeciwnych kierunkach i obydwa wykonały powolny piruet podczas walki. Obróciły się w kierunku rzędu umywalek, na drugim końcu pokoju. Nagle zobaczył siebie i swoją ofiarę w wielkim lustrze na ścianie. Ponieważ chłopcy wyglądali identycznie, wyglądało to tak, jakby 47 dusił samego siebie. W tym momencie odkrył, dlaczego 6 lubił brutalnie obchodzić się z ludźmi. Chodziło o kontrolę. Odkrył, jak bardzo uzależniająca może być ta siła, gdy 6 wydawał gardłowe odgłosy i próbował nadepnąć na jego bose palce.
Potem oczy zbira wyszły na wierzch, usta zrobiły się niebieskie, a długi pierd, rozległ się, gdy zwieracze puściły i się „ubrudził”. W tym momencie, 47 myślał, że będzie tego żałował, ale czuł tylko satysfakcję, gdy życie uchodziło z drugiego młodzieńca.
Numer 47 chciał w tym momencie puścić garottę, nie ze wstrętu, ale żeby przyspieszyć ucieczkę. Zwłaszcza, że inny chłopiec mógł każdej chwili wejść do łazienki i zobaczyć przerażającą scenę. Ale wiedział, że jedyną rzeczą gorszą od martwego wroga, jest wróg, który powrócił do życia, wypełniony palącym pragnieniem zemsty. Więc, nie zwracając uwagi na smród młody zabójca dalej ciągnął rączki w przeciwnych kierunkach i liczył do sześćdziesięciu.
Wreszcie, pewny, że 6 naprawdę nie żyje.47 przestał.
Potem, w chłopięcym odruchu, by przekazać wiadomość swoim braciom-klonom, umieścił 6 w jednej z kabin. Ciało było tylko bezwładnym, martwym ciężarem, więc ciężko było wepchnąć głowę do toalety i upewnić się, że tam zostanie, ale świeżo upieczony zabójca był zdeterminowany, by to zrobić.
Wreszcie robota była skończona i nadszedł czas na powrót do sypialni. Tam zebrał dwie pary skarpetek, razem z butami i ciężko załadowany plecak. Po ostatnim rozejrzeniu się, wymknął się z pokoju.
Schody prowadziły w dół, gdzie Pani Dovrak spała, za wielkim biurkiem. Głowę miała odchyloną do tyłu, a ręce zaciśnięte na jej wielkim brzuchem 47 uśmiechnął się lekko, gdy przekradł się obok niej. Może, jeśli wszystko dobrze pójdzie, Lazlow zwolni tą stara krowę za spanie na służbie!
W korytarzu za nią musiał się zatrzymać i nałożyć skarpetki oraz buty, zanim poszedł korytarzem do bocznego wejścia. Te często używane drzwi zazwyczaj strasznie skrzypiały, gdy tylko je otwierał, ale dzięki natłuszczeniu zawiasów poprzedniego dnia, otworzyły się cicho i powiew zimnego powietrza wdarł się do korytarza.
47 wiedział jednak, że to była łatwa część zadania, bo prawdziwe zagrożenie patrolowało tereny na zewnątrz, a jego imię to Bruno. Dokładne pochodzenie psa nie było znane, jednak był duży i podobny do doga angielskiego. Złego doga angielskiego, który krążył na zewnątrz szpitala, w nocy, by trzymać intruzów z daleka, a chłopców w środku. Bruno robił to z dużą skutecznością. Tak daleko, jak 47 sięgał pamięcią, była tylko jedna próba ucieczki. Zakończyła się kakofonią straszliwych wrzasków i krótkim nabożeństwem żałobnym dwa dni później.
Więc 47 miał powody, by się bać, gdy opuścił schronienie budynku szpitala i zmierzał wprost do stacji pomp. Tam ukrył łuk, który ukradł z sali gimnastycznej, razem z jedną strzałą o stalowym ostrzu. Suche płatki śniegu padały naokoło niego. Powietrze było lodowato zimne, a jego buty trzaskały, gdy śnieg pod powłoką lodu rozpadał się pod jego ciężarem.
Czy Bruno go usłyszał? Albo wychwycił jego zapach? Nie było sposobu, by się tego dowiedzieć, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Bruno polował cicho, dopóki jego szczęki się do czegoś nie zbliżyły, a to zaczęło piszczeć.
Oczywiście to dobrze, ponieważ nie chciał przyciągnąć niczyjej uwagi. Dobrze, pod warunkiem, że 47 zdołałby wyciągnąć broń spod pompy jednym płynnym ruchem, napiąć łuk zimnymi palcami, ustawić zmodyfikowaną strzałę w odpowiedniej pozycji, cofnąć żyłkę do tyłu i puścić, nim Bruno się do niego zbliży.
Po, jakby się zdawało, godzinach na otwartej przestrzeni, 47 poślizgnął się, zatrzymał, upadł na kolana w śnieg i wsadził prawą rękę pod słabo oświetloną stację pomp. Przez krótką chwilą był szczęśliwy, gdy jego zimne palce krążyły wokół strzały, ale następnie nadeszła rozpacz, gdy szukał łuku i zdał sobie sprawę, że go tam nie było! Prawdopodobnie dozorca, albo ktoś z ekipy remontowej natknął się na tą broń, wykonując jakąś robotę, pominął strzałę i oddał łuk do hali sportowej.
To była potworna strata, ale nie było czasu o tym myśleć, bo 47 usłyszał głębokie warczenie i odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z nadchodzącym psem.
Bestia była w tym czasie w powietrzu, więc wszystko, co mógł zrobić dwunastolatek, to podnieść ręce do góry w daremnej próbie ratunku, czekając na śmierć.
Ale trzymał strzałę w lewej ręce, a jej ostry jak nóż grot był skierowany na zewnątrz. Gdy Bruno spadł na nią całym swoim ciężarem, jego własny impet wbił drugi koniec strzały w zmrożoną ziemię! Rozległ się żałosny skowyt, gdy zaimprowizowany czubek strzały spenetrował skórę doga, przeszedł przez serce i wyszedł pomiędzy łopatkami.
Numer 47 przyjął cały ciężar Bruno i stęknął, gdy całe powietrze wyleciało z jego płuc. Przez minutę dochodził do siebie, ale wreszcie, łapiąc powietrze jak świeżo schwytana ryba, młodzieniec zdołał wessać trochę tlenu. Jak tylko zepchnął Bruno z torsu, 47 zdał sobie sprawę, że pies jest z pewnością martwy.
Chłopiec był zbyt przestraszony i przemarznięty, by w pełni docenić, jakie miał szczęście. Ale nadejdzie jeszcze czas by się temu dziwić. Jednak, czy to było szczęście? Ponieważ nawet, jeśli łuk zaginął, 47 trzymał w ręku strzałę i tylko dzięki temu miał „szczęście”
Potrząsnął głową by pozbyć się takich myśli. Wszystko, co 47 chciał zrobić to odwrócić się i biec do metalowego ogrodzenia, które okrążało posiadłość.
Zagrzechotało, gdy skoczył i jego buty trafiły w siatkę 60 cm nad ziemią. Oddychał łapiąc krótkie wdechy, gdy zaczął się wspinać. Szybciej, niż w minutę później, był już na szczycie, zeskoczył na drugą stronę i biegł ośnieżoną drogą dojazdową, a później główną. Nie było zbyt wiele świateł, ale te, co były wydzielały poświatę i prowadziły do autostrady, skąd mógłby pojechać, jako autostopowicz, do Braslov.
Plany młodzieńca nie wybiegały daleko poza tym, ale wiedział, że Dyrektor Lazlow będzie wściekły i wszyscy ludzie będą go szukać. Więc będąc w mieście dobrze by było znaleźć dodatkowy transport i oddalić się tak daleko jak tylko można od szpitala.
Jednak, tak samo jak jego klonom, 47 nigdy nie pozwolono być poza terenem szpitala. Więc po zaczepieniu nadjeżdżającego kierowcy i opowiedzeniu jej bzdur o tym, że musi odwiedzić swoją chorą babcię, szybko znalazł się w obcym dla niego świecie. Zabrała go do miasta, gdzie chciał wysiąść.
Miasto Braslov od tego czasu miało mieszaną ludność. To było antyczne miasto, wybudowane na ziemiach okupowanych od czasów Ery Brązu. Ostatnio przez Niemców i Sowietów. Przez długi czas było bramą z Transylwanii na południe i na wschód
Poznał korzenie miasta w czasie jego nauki. 47 Mógł poczuć głęboko zakorzenione więzy z przeszłością w domach kupieckich z czerwonymi dachami, otaczających rynek i w wysokiej wieży zegarowej na jego środku. Jego buty zostawiały płytkie odciski na śniegu, gdy światła pozapalały się w domach, na granicy rynku i zaczął się dzień interesów.
Na rynku były wszelkiego rodzaju budynki. Były tam także okna wystawowe, wypełnione rzeczami, których nigdy wcześniej nie widział. Wszystkie mógł kupić za pieniądze, których uciekinier niestety nie miał. Dlatego 47 spytał przechodnia o drogę, doszedł do przystanku autobusowego i był zajęty szukaniem sposobu, aby wśliznąć się do lśniącego autokaru, gdy ciężka ręka opadła na jego ramię.
Chłopak walczył, ale bez skutku, gdy Dyrektor Lazlow wyprowadził go siłą z przystanku na zatłoczoną ulicę za nim. W tym momencie morderca-uciekinier był pewny, że zostanie oddany władzom, albo natychmiast wróci do szpitala, gdzie będzie poddawany karom cielesnym.
Ale ku wielkiemu zaskoczeniu młodzieńca, Lazlow poprowadził go ulicą do zatłoczonej restauracji. Gdy usiedli dyrektor zamówił ciepłe napoje i olbrzymie śniadanie, które jedli wspólnie.
Gdy 47 zabrał się za wielki, parujący kubek kakao, patrząc wyczekująco na swojego porywacza, Lazlow zrobił coś, czego chłopak jeszcze nigdy u niego nie widział.
Uśmiechnął się.
- Gratulacje, synu – powiedział dyrektor ciepło, rozglądając się wokół by mieć pewność, że nikogo nie ma w pobliżu. – To było twoje pierwsze zabójstwo, a na pewno nie ostatnie! Problem z numerem 6 był taki, że on LUBIŁ krzywdzić ludzi. To była wada, która ostatecznie ograniczyłaby jego użyteczność, bo przyjemność wypacza zdrowy rozsądek. Zrobiłeś nam więc przysługę, uwolniłeś się od tyranii i udowodniłeś, do czego jesteś zdolny. Jestem z Ciebie dumny, tak samo jak Ort-Meyer.
- Ale od tej chwili – Dodał z ponurą miną. – Nie wolno Ci zabijać bez pozwolenia. Zrozumiano?
Numer 47, z oczami wielkimi ze zdziwienia, skinął głową.
- Dobrze. – Powiedział zadowolony Lazlow. – Teraz zjedz gofry.
I, patrząc przez pryzmat minionych lat, od tego czasu śniadanie stało się jego najważniejszym posiłkiem dnia.
Człowiek ubrany w sportowe buty Nike zagwizdał i to sprowadziło Agenta 47 z powrotem do teraźniejszości, i spowodowało, że w większości nagie, dzieci zaczęły wywijać koziołki na podłodze. Mimo, że miał ukrytą twarz, Bedo wyglądał na kompletnie zafascynowanego. Tak samo jak inni pedofile, siedzący wokół nisko położonej sceny. Ale zabójca patrzył gdzie indziej.
Kiedy on przeżywał swoją młodość na nowo Marla Norton wślizgnęła się do pokoju i usadowiła się z drugiej strony platformy. Agent 47 cicho przeklął siebie za to, że się zdekoncentrował.
Agentka Puissance-Treize nie była sama. Dwaj mężczyźni, obaj z AK-47 zajęli miejsca zaraz za nią.
Sądząc po sposobie, w jaki młoda kobieta oglądała tłum, szukała kogoś. Nie było wątpliwości, kto mógł być tą osobą.
Silverballery były w zasięgu, ale 47 nie chciał ich użyć, by utorować sobie drogę do wyjścia z budynku, póki nie będzie do tego zmuszony, co oznacza, że musiał polegać na swoim przebraniu. Dlatego, gdy dzieci stały na rękach i wywijały niezdarnie koziołki na scenie, zabójca obserwował Marlę kątem oka.
Gdy jej spojrzenie go ominęło, 47 poczuł ulgę. Przebranie Kufy działało!
Przynajmniej w tej chwili.
47 poczuł, że puls mu przyspieszył. Jeśli Marla tu była, czy Al-Fulani był w pobliżu? Być może czekając na zewnątrz, wejdzie, gdy dostanie znak, że teren czysty? Zabójca miał taką nadzieję, ale tak się nie stało. Po kilku chwilach Marla zmarszczyła nos, być może chcąc wyrazić swoje obrzydzenie i wyszła. Ochroniarze podążyli za nią
Prawie natychmiast po tym usłyszał, że drzwi frontowe otwierają się i zamykają, co oznaczało, że wyszli. Ale sama ich obecność powiedziała mu, że spodziewali się go tutaj. Wiedząc, że jego cel nie ma zamiaru się pojawić, Agent 47 poczuł mocne rozczarowanie, ale był zmuszony je ukryć, aby skupić swoje myśli na tym, jak wydostać się z sierocińca.
Ostatni pokaz kończył się i klienci Al-Fulani byli zajęci wybieraniem, którego z artystów zabrać na górę, gdy zabójca niepostrzeżenie ukłuł Bedo w ramię. Amerykanin krzyknął ze zdziwienia, zaczął coś mówić i osunął się do przodu, gdy środek uspokajający zadziałał.
Personel ruszył mu na pomoc, ale 47 szybko ich odpędził.
- Nie martwcie się. – Zapewnił ich. – To się zdarza za każdym razem. Zabiorę pana Bedo z powrotem do hotelu i położę do łóżka. Rano będzie jak nowo narodzony.
Nie mając powodu, by wątpić w słowa mężczyzny w czerwonym fezie oraz będąc zrozumiale szczęśliwym, że pozbędą się problemu, personel sierocińca pospieszył, by eskortować tą dwójkę przez wykrywacze i załadować nieprzytomnego Bedo do vana. Było już ciemno, ale Agent 47 odkrył, że ruch był nieco mniejszy niż wcześniej i zawiózł Amerykanina z powrotem do Hotelu Oaza.
Pytanie ( i to dosyć ważne), czy Pan Ghomara został znaleziony, czy wciąż leżał w zamkniętym schowku na pościel. 47 okrążając hotel dwukrotnie i nie znajdując jakiegokolwiek śladu policji, stwierdził, że nie podniesiono alarmu. Ponieważ ani Ghomara, ani Bedo nie widzieli go bez przebrania Kufy, nieważne, co powiedzą policji jutro rano.
Poza tym Bedo nie będzie taki gadatliwy, biorąc pod uwagę jego wizyty w sierocińcu, czy jego prawdziwy powód przyjazdu do Fez.
Zabójca otworzył garaż bez przeszkód, wybrał jedno z bardziej oddalonych miejsc parkingowe i zgasił silnik. Dzięki wzrostowi mocy można było wyładować wózek, przenieść Bedo na windę i zawieść do pokoju hotelowego bez żadnej pomocy. Potem wziął obydwa Silverballery z kieszeni wózka i wsadził je do kabury.
Głowa Bedo podniosła się w tym momencie. Maska opadła.
- Gdzie ja jestem? – Zapytał ledwie przytomny i zamrugał. – Co się stało?
Agent 47 pomyślał o swoim planie zabicia Bedo i umieszczeniu na jego miejscu mocno odurzonego Al-Fulani. Amerykanin nie miał pojęcia, jakim był szczęściarzem
- Jesteś w swoim pokoju hotelowym, - Powiedział sucho człowiek w czerwonym fezie. – A to wszystko, co musisz wiedzieć. – Z tymi słowami zabójca zniknął.
KONIEC ROZDZIAŁU VIII
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Sob 15:38, 12 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Pon 16:41, 14 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
ROZDZIAŁ IX
NA ZACHÓD OD KUTUM, SUDAN, AFRYKA PÓŁNOCNA
Akacja stała niczym samotny wartownik na ogromnej, smaganej wiatrem sawannie, która rozciągała się jak duży baldachim w kształcie parasola. Składał się on z sękatych konarów, małych liści i ostrych jak igła cierni, rzucających zbawienny cień na suchy jak kość teren, gdzie grupa 123 uchodźców z plemienia Dinka zatrzymała się, by odpocząć.
Mieli czarną skórę, migdałowe oczy, delikatne rysy twarzy i nosili jasne, wzorzyste szaty. Czerwone, niebieskie albo złote. Wielu miało tradycyjne plemienne blizny na czole. Niektórzy mieli ze sobą dzieci, które były tak niedożywione, że po prostu siedziały na kolanach matek, zbyt zmęczone by odganiać muchy z powiek. Grupa miała małe stado kóz, niezjedzonych z powodu mleka, które dawały. Z wyjątkiem maszyny do szycia na pedały, którą przyniósł jeden starszy dżentelmen z rodziną, grupa miała bardzo mało wartościowych rzeczy.
Dinkowie byli zaledwie kilkoma z tysiąca czarnych Afrykańczyków, zmuszonych do ucieczki z południowo-zachodniej części Sudanu przez krwiożerczą milicję Janjaweed*. Mimo tego, że byli naturalnie wysocy i szczupli, wielu członków grupy było wychudzonych z powodu braku pożywienia i chorób jelitowych, które wiecznie ich nawiedzały. Jako taką nadzieję dawało przejście przez granicę Czadu, gdzie uchodźcy być może znajdą schronienie w obozowisku Europejczyków.
( * [link widoczny dla zalogowanych] – jako ciekawostka. Pewnie chodzi o te wydarzenia – dopisek Weasley55
Ale najpierw Dinkowie musieli dojść do Czadu, nim bezwzględni członkowie milicji na wielbłądach ich dogonią. Jeśli to by się stało, mężczyźni zostali by zabici, kobiety zgwałcone, a dzieci zabite albo zostawione na śmierć. To dlatego Joseph Garang, nieoficjalny przywódca grupy, mrużył oczy, patrząc na wschodzące słońce. Jeśli będą kłopoty, to pojawią się od wschodu, gdzie władzę przejął rząd zdominowany przez Arabów.
Garang był smukłym człowiekiem, o czarnej skórze i inteligentnych, brązowych oczach. Mimo, że miał tylko 27 lat wyglądał starzej i był uznawany za starszego, ponieważ wielu prawdziwych starców zostało zabitych. Wielu Dinków było Chrześcijanami i właśnie śpiewali jeden ze swoich ulubionych hymnów, gdy Garang zauważył krótki błysk światła nisko na wschodnim horyzoncie
Stanął, popatrzył na płaską sawannę i doszedł do wniosku, że przydałaby mu się lornetka. Czy ten błysk to światło słoneczne odbijające się od odłamków stłuczonego szkła? Czy coś bardziej złowrogiego? Nie można było być pewnym, ale to Afryka Północna, gdzie wszystko, co żyło dzieliło się na dwie główne kategorie: myśliwych i zwierzynę. Znaczyło to, że wszystko, nawet błysk odbitego światła, mogło sygnalizować obecność drapieżnika.
Więc podjął decyzję.
- Wstawać! – Rozkazał Garang surowo. – Wstańcie i idźcie. Ci, którzy idą i walczą, będą nagrodzeni, jak rzekł Pan.
Nie było takiego ustępu w zniszczonej Biblii, którą Garang nosił ze sobą, ale tylko dziesięciu członków grupy umiało czytać, ale nawet oni dodali sobie otuchy myślą, że coś dobrego wyniknie z ich wysiłków.
Powoli, niczym żywe szkielety, Dinkowie wstali i nie zdając sobie z tego sprawy, wyszli za Garangiem na sawannę w dokładnie tej samej kolejności, w jakiej byli. Żaden z uchodźców nie trudził się, aby się obejrzeć, bo nie było czego oglądać i wspominać, z wyjątkiem bolesnej przeszłości i samotnej akacji.
To drzewo, jak wszystkie inne, miało szczęście zostać tam gdzie jest i czcić słońce.
Mahamat Dagash odłożył potężną lornetkę Nikon 10x42 HG L DCF i odpędził muchę na czubku nosa. Jedynej części jego twarzy niezasłoniętej przez długi na 3 metry pas białego materiału zawiązanego na głowie.
Uchodźcy byli daleko, ale miał dobry wzrok., a lornetka jeszcze go ulepszyła. Więc Dagash zobaczył wszystko to, co chciał widzieć i ta świadomość wywołała uśmiech na jego cienkich ustach. Na świecie było wiele dziwów, wliczając Toyoty Land Cruisery, AK-47, karabinki szturmowe oraz fakt, że nawet najbiedniejsi ludzie mają coś cennego, co można ukraść – siebie samych. Ciało, mięśnie i kości, które mogą posłużyć do pracy, czy w przypadku młodszych, na sprzedaż, czasami za grube pieniądze.
Zadowolony, że Dinkowie ruszyli w drogę i będzie mógł ich okrążyć, i schwytać ich, nim dojdą do granicy, Dagash ostrożnie nałożył pokrywy na drogą lornetkę, nim wycofał się z krawędzi, na której leżał. Potem, uspokojony pewnością, że nikt go nie widział, Tuareg podążył na drugą stronę wydmy wykonując przy tym serię dobrze zgranych w czasie skoków.
Dwa poobijane 4X4 i sześciu mężczyzn w szatach czekało na dole. Wszyscy uzbrojeni po zęby i mający ku temu powód. Nawet jeśli uchodźcy byli na samym dole łańcucha pokarmowego Afryki Północnej, Dagash i jego poganiacze niewolników byli zaledwie kilka ogniw wyżej, bezbronni w obliczu wspieranych przez rząd Janjaweed, grupy która nie tylko bardzo mocno strzegła swoich praw, nadanych przez Boga do zabijania i gwałcenia ludzi z południa, ale także mogła wezwać samoloty i helikoptery, by zaatakować każdego na tyle głupiego by z nimi rywalizować.
Znaczyło to, że gdy Toyoty z rykiem wróciły do życia i słońce wykonywało dalej łuk po niebie, nie było pokoju ani szans na pokój, z wyjątkiem tego, który przychodził razem ze śmiercią.
To był długi ciężki dzień, ale Garang i uchodźcy przeszli prawie 16 kilometrów jałowej ziemi od chwili wyjścia spod cienia akacji i schronieniem przy skalnej formacji, która osłoniła ich od wiatru. Niedaleko był brzeg rzeki, gdzie wskutek rozważnego kopania mogliby wydobyć kałużę błotnistej wody z niegościnnej ziemi. Było jej mało, ale była błogosławieństwem, tak samo jak maleńkie ogniska, które kobiety rozpaliły oraz niesamowite bogactwo gwiazd, usianych na nocnym niebie niczym ziarenka piasku.
Kolacja składała się z zupy z soczewicy i kubków herbaty z cynamonem. Ani zupa ani herbata nie były pożywne, ale zostały podane by stłumić najgorszy głód i uspokoić dzieci. Mali niedługo zasną, dorośli jeszcze chwilę porozmawiają i także pójdą spać.
Tak myślał Garang siedząc na kamieniu i patrząc w nocne niebo. Ta chwila spokoju została przerwana, gdy silniki zaryczały, potężne reflektory rozświetliły kamienistą ziemię i zaczęto strzelać.
Oceniając po tym, do kogo strzelali, poganiaczy niewolników interesowały wyłącznie dzieci w wieku od czterech do piętnastu lat. Było im łatwiej zastrzelić resztę, niż wziąć jeńców i być zmuszonym ich karmić.
Garang i jakiś inny mężczyzna połączyli siły i ruszyli na atakującego w nadziei, że pokonają złego człowieka i zdobędą broń, ale nie udało się Garangowi udało się zbliżyć do człowieka, który zdawał się być przywódcą, na 1,5 metra nim seria naboi powaliła go
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Śro 22:10, 06 Sie 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Pon 18:50, 14 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
( Nie wiedziałem, że ten rozdział jest taki krótki, ale nie chce mi się już łączyć obu postów)
Kiedy strzelanina dobiegła końca, ponad 90 Dinków zostało zmasakrowanych. Gdy wszelki opór został pokonany, co piękniejsze kobiety zostały zgwałcone, często na oczach swoich dzieci, a potem zabite
Kiedy skończyli, wszystko co poganiacze niewolników musieli zrobić to zagonić łkające dzieci do marszu i pomaszerować z nimi do miasta Oum-Chalouba po drugiej stronie granicy Czadu. Tam, zgodnie z wolą Allaha. Dagash zje przyzwoity posiłek i weźmie kąpiel.
Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy, gdy przednia opona Land Cruisera przejechała przez jedno z martwych ciał. Życie było piękne.
KONIEC ROZDZIAŁU IX
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Śro 19:50, 30 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Wto 23:49, 15 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
ROZDZIAŁ X
FEZ, MAROKO
Kilka dodatkowych dni obserwacji z budynku naprzeciwko sierocińca doprowadziło do wniosków, że Marla trzyma Al-Fulani z daleka od tego miejsca. Agent 47 musiał więc przybrać nową tożsamość i wynająć pokój w ultranowoczesnym Hôtel de Nouvelle Vague leżącym zaledwie dwa bloki od posiadłości Marokańczyka.
„Hotel Nowa Fala” był małym, ale ekskluzywnym zajazdem, zwykle przeznaczonym dla nadzianych Europejczyków. Teraz był nabity muzykami wielu narodowości, którzy przybyli do Fez by wziąć udział w trwającym tydzień Festival De La Musique, którego początek planowano na dzisiejszy wieczór. Wydarzenie to szczególnie interesowało zabójcę, bo Al-Fulani je sponsorował. Kolejny dobry uczynek, który radował lokalne władze, a pozwalał na dalsze funkcjonowanie sierocińca.
Więc „producent nagraniowy” był tam i leżał na leżance, wchłaniając promienie ciepłego, marokańskiego słońca, gdy jego telefon zaczął dzwonić. Zabójca otworzył urządzenie pstryknięciem i zbliżył do ucha.
- Tak? Mów.
Setki mil stąd, głęboko pod kadłubem Jean’a Danjou Diana spojrzała na jeden z 24 monitorów ustawionych wokół niej. Zdjęcia miała przekazywane przez satelitę szpiegowską i dzięki dużemu powiększeniu mogła zobaczyć 47 i skąpo ubranych, młodych ludzi rozłożonych wokół niego. W większości fanów, podróżujących za ulubionymi zespołami do Fez i potrzebujących zakwaterowania. Przygarnięci przez producenta bez podpisanego kontraktu, znanego jako „ Ogłuszacz” * stali się nieświadomie ważną częścią przebrania 47.
*( Ogłuszacz – w oryginale „ The Jammer” – Jammer to np. nadajnik zagłuszający. Dosłownie brzmiałoby to idiotycznie, ale skoro ma coś wspólnego z zagłuszaniem, to próbowałem nadać temu wydźwięk, który by pasował do zawodu 47, tak jak zapewne chciał to zrobić autor książki. Chyba mi się udało. - Dopisek Weasley55)
- Wygodnie Ci. – Skomentowała Diana - ZA wygodnie jak na kogoś, kto powinien pracować.
Zabójca powiedział „Pieprz się” i skierował salut z jednego palca w niebo. Jeśli któraś z tych młodych, opalających się wokół niego rzeczy ( tak mówi 47 o ludziach. Jako „rzeczy”. To nie błąd – dopisek Weasley55) uznała to za dziwne, nie dała tego po sobie poznać.
Diana zachichotała
- Przepraszam, że Ci przeszkadzam, 47, ale wygląda na to, że musisz przełożyć jutrzejsze manewry, aby zająć się czymś pilniejszym.
Pracownik zaklął cicho. Al-Fulani miał się pojawić następnego wieczoru, gdy wydarzenie się rozpocznie. Planował zabić ochroniarzy biznesmena, gdy Marokańczyk opuści scenę, wepchać Al-Fulani do kradzionej limuzyny i wywieźć na wieś. Wykonalny plan z dużą szansą na sukces.
- Cokolwiek to jest, może poczekać. – Powiedział sucho zabójca.- Okazje takie jak ta nie zdarzają się codziennie.
- Nie. – Odparła Diana cierpliwie. – Nie zdarzają się. Przepraszamy, ale nie będzie sensu łapać Al-Fulani, jeśli ten będzie martwy. A prawie na pewno będzie, jeżeli bracia Otero polują na niego.
Agent 47 napił się łyka mrożonej herbaty, gdy jedna z jego bogatych towarzyszek stała przez chwilę, ściągając pasek od spodni, po czym usiadłszy okrakiem na długowłosym muzyku zaczęła mu lizać twarz.
- Bracia Otero? – Spytał zabójca łagodnie. – Kim oni są? Nowy boys band?
- Nie. – Odpowiedziała Diana stanowczo. – Pracują dla kartelu Tumaco w Kolumbii. Specjalizuję się w zabijaniu sędziów, urzędników i każdego, kto wejdzie organizacji w drogę. Bazując na najnowszych informacjach, wychodzi na to, że mają rozkaz zabicia Al-Fulani. Wygląda na to,, że Kartel chciał swojej działki pieniędzy, które Marokańczyk zarabia przemycając narkotyki do Europy i ten odmówił. Wtedy pojawili się bracia Otero.
Zabójca poczuł narastającą wściekłość. Nieważne jak bardzo chciał wykonać to zadanie, zawsze wymykało mu się z rąk. Teraz zamiast porwania Al-Fulami tak, jak zaplanował, Agencja chciała, żeby CHRONIŁ tego żałosnego drania!
Ale Diana miała rację. Byłoby dosyć ciężko wyciągnąć informacje z trupa, a jeżeli Oteros pojawią się w środku porwania, wszystko pójdzie w diabły. Czynnik ryzyka podskoczył właśnie do jedenastu stopni.
- Jak idzie wewnętrzna rewizja? – Spytał agent, gdy para po jego prawej zaczęła uprawiać hałaśliwą miłość.
- Jak dotąd nic nie znaleźli. – Przyznała Diana. – To czyni Twoją inicjatywę tak bardzo ważną. Sprawdź skrzynkę odbiorczą. Czeka tam wszystko, co wiemy o Oterosach. Włączając ich zamiłowanie do materiałów wybuchowych. Bomb wystarczająco dużych, by wysadzić całe budynki, rozsadzać samoloty i niszczyć mosty.
Ktoś inny mógłby zinterpretować tą szczególną skłonność jako demoniczną masakrę, biorąc pod uwagę rozmiar możliwych, dodatkowych szkód. Ale 47 widział w tym strategię, o ile takowa była. W końcu, po co skradać się do dobrze strzeżonego kasyna i wstrzykiwać właścicielowi zbyt dużą dawkę insuliny, skoro możesz wynająć jakiegoś biednego obdartusa by zaparkował ciężarówką pełną ładunków wybuchowych na parkingu pod budynkiem i zdetonować ładunek z pokoju hotelowego odległego kilka przecznic ( może nawet mil) od budynku?
Ale tego rodzaju rzeczy nie były wszędzie tolerowane. Czasami ważne było subtelne podejście. Dlatego osoby takie jak 47 były tak poszukiwane.
Kobieta zwiększyła tempo, odchyliła głowę do tyłu i wydawała przeraźliwe jęki, gdy jej piersi podskakiwały w górę i w dół, a jej przyjaciele przyglądali się temu.
- Nie mogę się doczekać spotkania z Oteros. – Powiedział agent sucho. – Czy jest coś jeszcze?
- Tak. – Powiedziała Diana. – Jest czworo braci i każdy z nich jest wart 250.000$
- Więc klientem jest ktoś jeszcze, oprócz nas?
- Tak, - Odparła kierowniczka. – Pewna agencja wewnątrz amerykańskiego rządu z rozkoszą ujrzałaby upadający kartel Tumaco. Nie lubią także Oterosów.
- Cóż, nie mam dużo czasu, ale zrobię co mogę – obiecał.
- Pan Nu będzie zadowolony – odparła Diana sucho. – I jeszcze jedno…
Agent 47 popatrzył w niebo.
- Tak? –
- Powiedz młodej kobiecie po twojej prawej, że dostanie oparzeń słonecznych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Pią 16:23, 18 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
W mieście Fez był tylko jeden duży plac publiczny. Tam miała się odbyć większość głównych wydarzeń festiwalu muzycznego. Gdy 47 wysiadał z taksówki daleko w miejscu zwanym Fes El Bali, zobaczył, że przygotowania dobiegają końca. Ulice wychodzące na plac zostały zablokowane policyjnymi barykadami. Wielka scena została ustawiona na jednym końcu placu i roiło się tam od robotników.
Płacąc za przejazd, 47 poszedł prosto do najbliższego punktu kontrolnego. Nie miał żadnej broni oprócz garotty i liczył na to, że wejście zapewni mu przepustka wisząca na jego szyi.
Kolejka sporadycznie posuwała się do przodu, gdy policjant sprawdzał przepustki, podawane mu przez ludzi stojących rzędem przed pracownikiem. Później nadeszła chwila prawdy, gdy podszedł 47.
Przepustka była prawowitą własnością brytyjskiego muzyka folk Petera Samo, który obecnie leżał nieprzytomny na łóżku 47. Została zmieniona w prosty sposób poprzez naklejenie fotografii Ogłuszacza na zdjęcie zirytowanego Samo. Według większości standardów była to amatorska robota, ale zestaw tatuaży z henny ( barwnik roślinny – dop. Weasley55) osłaniających bezwłosą czaszkę Ogłuszacza, jego twarz, szyję i nagie ramiona, tak odwrócił uwagę, że gliniarz ledwie zerknął na przepustkę, nim go wpuścił.
To, zgodnie z tokiem myślenia 47, wskazywało na to, że jeśli bracia Otero będą chcieli wkraść się na rynek, z pewnością będą w stanie to zrobić. Całkiem możliwe, że to zrobią, bo faza przygotowawcza festiwalu była idealnym momentem by podłożyć bombę, którą zdetonuje się następnego wieczoru. Najlepszym sposobem do przedłużenia życia Al-Fulani, przynajmniej w tej chwili, byłoby jej usunięcie albo, jeżeli bomba byłaby zbyt skomplikowana dla agenta do wyniesienia, anonimowy telefon na policję także załatwiłby sprawę. Gdy problem byłby załatwiony, zabójca mógłby zając się odnalezieniem Kolumbijczyków. Było to konieczne, jeżeli chciał powstrzymać Oterosów od wcielenia w życie jakiegoś planu awaryjnego.
Problem polegał na tym, że było tam setki miejsc by ukryć jedną lub więcej bomb, pod lub w pobliżu sceny. Znaczyło to, że miał sporo roboty. Jak do tej pory najłatwiejszym i najefektowniejszym miejscem do podłożenia bomby była przestrzeń dokładnie pod estradą, więc zabójca zdecydował zacząć tam swoją inspekcję.
Pod sceną było ciemno i masa skrzyżowanych kabli i urządzeń utrudniała poruszanie się wokół. Jednak dzięki latarce w kształcie długopisu i jego gotowości do pełzania w ciasne miejsca, 47 był w stanie gruntownie przebadać przestrzeń pod platformą. Pół godziny później, nie znalazłszy bomby ani żadnych innych śladów podejrzanej działalności, musiał otrzepać ciuchy i wrócić na scenę, gdzie ekipa elektryków pracowała przy systemie nagłaśniającym.
Upewniając się, czy żaden z robotników nie był podobny do braci Otero, 47 zaczął badać wszystko, co mogło mieć w sobie bombę lub nią być. Został zatrzymany i zapytany co tu robi przez podejrzliwego strażnika, ale zabójca wyjaśnił, że szuka swojego zgubionego telefonu komórkowego. To oraz spojrzenie na fałszywą przepustkę Ogłuszacza wystarczyło by zaspokoić ciekawość strażnika.
Dokładnie w momencie, gdy 47 miał się poddać i opuścić platformę, pojawiła się para nowoprzybyłych. W przeciwieństwie do innych mężczyzn tutaj, nosili stylowe kurtki sportowe w bardzo ciepły dzień. Dlaczego? – Ponieważ są uzbrojeni, dlatego – problem, którego był pewny. Jednak nie byli to Oteros, więc kto? Policja w cywilu? Cyngle wynajęte do ochrony Oteros? Ochroniarze jakiegoś mułły ( tytuł nadawany muzułmańskim duchownym. Mułła zajmuje się interpretowaniem zasad islamu – dopisek Weasley55) lub kogoś innego?
Miał swoją odpowiedź, gdy skromnie ubrana Marla Norton obserwowała platformę, a za nią podążało więcej ubranych w kurtki mężczyzn. Zabójca poczuł przypływ adrenaliny w żyłach. Czy Al-Fulani miał się pojawić wcześniej? Albo jego ochrona przyszła po prostu zbadać sytuację? Planując co zrobić, w razie gdyby zrobiło się tu gorąco?*
* ( If the shit hit the fan – dosłownie „ jeżeli ****** wleci w wentylator. Rozwaliło mnie to powiedzenie – Dop. Weasley55
Druga możliwość wydawała się bardziej prawdopodobna. Gdy podeszli bliżej, 47 ukucnął na jedno kolano przy rzędzie reflektorów i udawał, że je sprawdza.
Marla zerknęła na wytatuowanego mężczyznę, zastanawiając się dlaczego ktokolwiek zrobiłby coś takiego ze swoim ciałem i odwróciła się by rozglądać się po placu.
Jeśli była jakaś gorsza sytuacja od tej, w której znalazł się jej protektor, agentka Puissance-Treize nie mogła jej sobie wyobrazić. Budynki stały jeden przy drugim i każdy z nich mógłby zapewnić idealną kryjówkę komuś z karabinem albo granatnikiem.
Poza tym, jakby sytuacja już nie była wystarczająco zła, trzeba jeszcze rozważyć kwestię tłumu. Takim zabójcom jak 47 byłoby łatwo użyć tłuszczy jako osłony, zbliżyć się i upolować Al-Fulani z odległości 6 metrów. Albo, biorąc pod uwagę, że na scenie będą inni dygnitarze, zawsze jest możliwość, że ktoś będzie chciał wyeliminować jednego z nich, wrzucając granat na platformę. Zawsze może się zdarzyć samobójca kamikadze, sterowany przez religijnych fundamentalistów albo światło spływającej na niego Boskiej chwały To były tylko niektóre możliwości.
Dlatego agentka zrobiła wszystko, co mogła by wybić z głowy jej pracodawcy pomysł pojawienia się tutaj, a osiągnęła tylko to, że została zlekceważona. Dlaczego? Ponieważ Al-Fulani lubił rolę dobroczyńcy i nie chciał przegapić swojej chwili sławy, nawet jeśli uczestniczenie w tym wydarzeniu pociągało za sobą niepotrzebne ryzyko. Więc kazała swoim ludziom przed ceremonią otwarcia przeszukać miejsce w poszukiwaniu ładunków wybuchowych, ubrać jej klienta w kamizelkę kuloodporną i umieścić niewzbudzające podejrzeń „ żywe tarcze” wokół biznesmena, w nadziei, że nadlatujące pociski trafią jedną z nich zamiast Al-Fulani
Jednak Marla wiedziała, że ostatecznie los Al-Fulani ( i w dużej mierze jej) będzie zależeć od sporej ilości szczęścia i od człowieka zwanego 47 Zgodnie z informacjami, które Puissance-Treize dała Al-Fulani, zabójca wciąż był w Fez i chciał dostać w swoje łapy Marokańczyka. Ta myśl zmroziła jej krew w żyłach, gdy odwróciła się, by zejść ze sceny.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Sob 20:52, 19 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Było późne popołudnie, a słońce znikało pozostawiając krwawą smugę na zachodnim horyzoncie, gdy Agent 47 jechał niebieskim motocyklem BMW przez zatłoczone ulice. W przeciwieństwie do lśniącej chopperowatej krowy, którą Ponury Żniwiarz jechał w chwili śmierci, beemka miała bulwiasty bak, sterowanie, które zmuszało zabójcę do jazdy, jak gdyby był na wyścigach i nowoczesny, estetyczny wygląd, który lubił. Jedyny problem polegał na tym, że choć motocykl był w stanie pojechać nieźle ponad 100 mil na godzinę, to zakorkowane ulice zwalniały go do nie więcej niż dwudziestu.
Kradzież BMW była tak łatwa, jak zabranie skórzanej kurtki, należącej do jednego z jego gości. W kieszeniach były wszelkiego rodzaju użyteczne rzeczy, wliczając w to dwie prezerwatywy, plastikowy worek z tajemniczym białym proszkiem i kluczyki do motoru. Pasujący kask i futerał na gitarę, który miał zawieszony na plecach, zdobył dzięki uprzejmości tego samego muzyka. Ponieważ kurtka była wystarczająco długa, by ukryć Silverballera z krótką lufą, więc do tego posłużyła..
Ruch składał się w większości z plujących dymem ciężarówek, autobusów i rozklekotanych samochodów. Wszystkie z nich miały w pełni sprawne klaksony, które trąbiły, hałasowały i huczały, gdy korek posuwał się do przodu cal po calu. Ale, tak samo jak reszta skuterów i motocykli, beemka mogła jechać pomiędzy samochodami. Potencjalnie śmiertelnie niebezpieczna sytuacja powstałaby, gdyby ktoś niespodziewanie otworzył drzwi od samochodu, ale lepsze to niż siedzieć w jednym miejscu i wdychać spaliny.
Wreszcie, walcząc z korkiem przez ponad dwadzieścia minut, BMW wyjechał przez jedną z antycznych bram miasta i uwolnił się wjeżdżając na wieś, rozciągającą się za nią. Zgodnie z danymi, dostarczonymi przez Agencję, to właśnie tam bracia Otero otworzyli interes.
Pytanie: Dlaczego? Biorąc pod uwagę, że ich cel jak i najlepsza okazja do jego zabicia były głęboko w Fez. Nie żeby to było ważne, Zwłaszcza, że dzięki temu Agent 47 może zlokalizować Kolumbijczyków i zlikwidować ich, nim wykonają zlecenie.
Ruch zmniejszył się, gdy zabójca zostawił Fez z tyłu. Podążał dobrze utrzymaną, dwupasmową drogą przez serię małych wiosek w kierunku wzgórz. Tam, wzniesiony na szczycie, stał stary kościół katolicki. Został porzucony ponad sto lat wcześniej i od tego czasu był używany do różnych celów. Pobielony budynek zdawał się stać nad zboczem pełnym wyblakłych nagrobków, jak gdyby czekając aż martwi parafianie powstaną i znowu będą do niego uczęszczać. W chwili, gdy się pojawił, było tam bardzo mało światła, ale to, co zostało uwidoczniło zarys barwnego sklepienia łukowego z przodu budynku i dzwonnicę po prawej od niego. To miejsce, zgodnie z wiadomościami od Diany, bracia Oteros wybrali na swoją siedzibę.
Agent 47 zredukował bieg, co spowodowało, że BMW zwolnił, dzięki czemu zabójca zauważył, że światła wewnątrz kościoła były zapalone. Później trzeba było otworzyć przepustnicę i dojechać motorem na wzniesienie.
Pewny, że nikt z kościoła go nie widzi, 47 znowu zredukował bieg i skręcił w wiejską drogę. Reflektor motocykla oświetlił zacienione drzewa oliwne, zanim zabójca go wyłączył, ustawił jałowy bieg i zgasił silnik. Założywszy nóżkę BMW Agent 47 przełożył nogę przez motor i położył kask na siedzeniu.
Po podróży hałaśliwym motocyklem wieś wydała się nienaturalnie cicha. W gruncie rzeczy nie było tu słychać żadnych dźwięków z wyjątkiem sporadycznego cykania świerszczy, odległego szczekania wioskowego psa i gardłowego ryku ciężko załadowanej ciężarówki wjeżdżającej na pobliskie wzniesienie. Wszystko to było przyjemne, ale cisza oznaczała także, że byłoby słychać wystrzały gdyby spudłował i rozpętałaby się wielka strzelanina.
Pamiętając o tym, zabójca wyciągnął Silverballer z krótką lufą i nałożył tłumik, nim włożył go do kabury. Otarł się o gałęzie, jak przechodził między drzewami, idąc w kierunku kościoła, ale nie narobiły żadnych szkód. Okoliczna nocna fauna polowała o tej porze i zabójca słyszał sporadyczny szelest, który wydawały inne drapieżniki, szukające swojej ofiary.
Drzewa oliwne zaczęły się po chwili przerzedzać i 47 znalazł się na samym skraju lasku, odległego około 9 metrów od metrowego muru i kościoła, który stał za nim. Dało się usłyszeć stąd nowy dźwięk. Przyciszony, ale jednostajny takt kolumbijskiej salsy, przerywany wybuchami ochrypłego śmiechu.
- Hałas nie będzie problemem. – Pomyślał 47 z wdzięcznością.
Agent 47 miał właśnie wejść na otwarty teren pomiędzy drzewami a murem, gdy zobaczył nagły błysk światła wysoko z dzwonnicy i zdał sobie sprawę, że była tam wartownia. To był problem, zwłaszcza że w tym momencie wschodził księżyc i rzucał upiorne światło na kościół i teren wokół niego.
Więc 47 przerzucił uchwyt przez głowę, położył futerał na gitarę na ziemi i uklęknął przy nim. Zatrzaski otworzyły się bezdźwięcznie, tak samo jak wieko, odsłaniając Walthera WA 200 wciśniętego w środek. Broń była długa na 90 cm ,co oznaczało że snajperka mieściła się do futerału zostawiając 25 cm wolnego miejsca. To dawało sporo miejsca na tłumik i dodatkowe magazynki.
Pierwszy magazynek z sześcioma nabojami był już na swoim miejscu, więc wszystko, co zabójca musiał zrobić, to wyjąc karabin z zawiniątka brudnych ciuchów i dokręcić śrubę przed wzięciem drobiazgowo przygotowanej broni na ramię. Luneta Schmidt & Bender 2.5-10x56mm była efektowna pomimo kiepskiego oświetlenia. Agent 47 przesunął silnie powiększające szkło na dzwonnicę, skąd mógł zauważyć czerwone światło od papierosa. Zdawało się mrugać do zabójcy, gdy wartownik się zaciągnął.
Mocno wyciszony karabinek „kaszlnął” i mocno odrzucił zabójcę, gdy pocisk NATO 7,62 opuścił komorę. Kula trafiła wartownika dokładnie pomiędzy oczy, przeszła przez mózg pod kątem, skierowana w górę i rozerwała tył głowy. Krew ochlapała antyczny dzwon, ale miała za małą siłę by wprawić go w ruch i ciało opadło.
Nikt wewnątrz kościoła nie zwrócił na to uwagi. Odtwarzacz CD dalej grał salsę w nawie, gdzie Pedro i Manuel Otero pili tequilę, a dwie na wpół pijane hiszpańskie dziwki próbowały tańczyć.
Obaj bracia mieli gęste, czarne włosy, ciemne, brązowe oczy i najlepszy uśmiech, jaki mogli kupić za pieniądze. Było widać u nich duże, rodzinne podobieństwo, choć Pedro miał bliznę na czole, zaś Manuel był znany wśród przyjaciół i wspólników jako Muchacho bonito ( ładny chłopak – dopisek Weasley55)
Obie kobiety były topless i ich nagie piersi kołysały się w rytm muzyki, gdy nadeptywały im na stopy w niezdarnej imitacji tańca flamenco i zaczęły się okrążać. Bracia krzyczeli na zachętę i zaczęli klaskać zgodnie z muzyką.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Wto 23:06, 22 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Wto 17:33, 22 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
W międzyczasie, w oliwnym gaju, 47 usunął zużyty tłumik i włożył mosiężny walec do kieszeni. Walther powędrował z powrotem do futerału, który, jeśli wszystko pójdzie dobrze, zabierze w drodze powrotnej. Później, martwiąc się by martwy wartownik nie został znaleziony, pobiegł w kierunku muru.
Skoczył wystarczająco wysoko, by go bez trudu przeskoczyć. Gdy tylko dotknął stopami ziemi, przykucnął, wyjął Silverballera i zaczekał czy drugi wartownik się pojawi.
Zrobił to, ale nie w sposób, jakiego agent się spodziewał.
Zabójca miał pecha, gdyż spadł do ogrodu w odległości zaledwie kilku stóp od miejsca, gdzie jeden ze strażników zatrzymał się by zawiązać sznurowadło. Wartownik musiał być bardzo opanowanym typkiem, gdyż zamiast wzywać pomoc, pozostał cicho. Tym bardziej, że agent 47 był kompletnie nieświadomy tego, że został odkryty, dopóki nie usłyszał cichego szmeru materiału, poczuł zapach taniej wody kolońskiej i uderzenie aluminiową latarką w przedramię.
Ból był potworny. Jego pistolet wciąż spadał, gdy koścista pięść uderzyła w głowę zabójcy. Przez to zachwiał się do tyłu, co było prawie błogosławieństwem, bo dało 47 trochę czasu. Niewiele, ale wystarczająco by wyciągnąć brzytwę lewą ręką i wysunąć ostrze szybkim ruchem, gdy jego ramię uderzyło w ziemię.
Pewny zwycięstwa strażnik skoczył na klatkę piersiową ofiary i wzniósł latarkę ponad jego głowę. Jednak zanim przemytnik zdążył uderzyć swoją bronią, stal błysnęła w świetle księżyca.
Agent 47 zobaczył czarną krew nim poczuł ciepły płyn tryskający z rozcięcia. Wartownik wyglądał na zaskoczonego. Jego głowa kiwała się i opadła na bok tak, jak reszta jego zwiotczałego ciała.
Zabójca przeturlał się w prawo i wstał jednym, płynnym ruchem i skupił się na wytarciu brzytwy do czysta. Jego prawe przedramię nie było złamane, ale bolało jak diabli i minie chwila, zanim odzyska czucie w prawej ręce.
Wtedy zauważył czapkę baseballówkę strażnika i włożył ją, w nadziei, że to nakrycie głowy da mu sekundę lub dwie, jeśli nagle pojawi się trzeci wartownik.
Agent 47 właśnie sięgał po Silverballera, gdy usłyszał brzęk szkła i pijacki śmiech. Ciągłe basowe ŁUP, ŁUP, ŁUP zdawało się odzwierciedlać bicie serca 47, gdy ten dotarł do budynku i podążał południową ścianą na wschód. Tylne wejście było zamknięte, więc zabójca wykorzystał chwilę na zerknięcie przez antyczną dziurkę od klucza i spodobało mu się to, co zobaczył.
Kuchnia kościoła zdawała się pusta, więc zabójca miał właśnie otworzyć zamek wytrychem, gdy kolejny wartownik pojawił się w pobliżu. Widząc baseballówkę wysnuł on oczywiste przypuszczenie.
Hey, Jorge, consigue de neuvo a trabajo! O usted tienen gusto de Pedro para golpear su
asno con el pie otra vez?”*
*( Hej, Jorge, Znowu będziemy razem pracować! Masz ochotę znowu skopać dupę Pedro? – tłumaczenie dzięki pomocy naszego duchownego Mnicha
Agent 47 odwrócił się. Światło księżyca padło na jego wytatuowaną twarz i strażnik krzyknął ostrzeżenie. Właśnie sięgał po Glocka, gdy Silverballer „przemówił” 2 razy. Dzięki tłumikowi wystrzał nie był głośniejszy niż kaszel dziecka. Ciężkie pociski .45 odrzuciły mężczyznę do tyłu i powaliły na ziemię.
Zabójca zaciągnął ciało do szczególnie zacienionego miejsca, nim zaczął atakować zamek, który ustąpił kilka sekund później. Wewnątrz zatrzymał się na chwilę zanim wszedł do kuchni i po schodach za nią. W chwili, gdy pojawił się w punkcie obserwacyjnym, skąd widział wnętrze nawy, zabawa zrobiła się dosyć intymna. Obie kobiety siedziały okrakiem na klientach, każdy był bliski orgazmu
Dopóki 47 nie strzelił Pedrowi w głowę
Prostytutka, która siedziała na kolanach Kolumbijczyka głośno krzyknęła, gdy głowa jej kochanka rozpadła się na kawałki i dalej wydawała serię krótkich, głośnych wrzasków, gdy jej stopy namacały podłogę i wycofała się.
To spowodowało, że druga kobieta także zeskoczyła, zostawiając Manuela siedzącego na krześle z majtkami wokół kostek. Erekcja, tak mocna chwilę temu, już zaczynała znikać. Jednak jeśli Kolumbijczyk był zawstydzony kłopotliwym położeniem, nie dawał tego po sobie poznać, patrząc na mężczyznę stojącego w miejscu dla chóru.
- Quienes son usted? Y por qué usted mato a Pedro?*- krzyknął na intruza
(* Kim jesteś? I dlaczego zabiłeś Pedro? – dopisek Weasley55)
Agent 47 spojrzał pod lufą swojej broni.
- No era personal. Mato para el dinero. Donde estás sus otros hermanos?*
*( Nic osobistego. Zabijam dla pieniędzy. Gdzie reszta braci? – dop. Weasley55)
Manuel był na przegranej i wiedział o tym. Nie tylko został złapany ze spuszczonymi gaciami, ale jego beretta leżała na stole metr dalej. Szanse sięgnięcia po nią i uniknięcia postrzału były bliskie zeru
Miał jednak kolejną broń do dyspozycji i gdy podniósł ręce w geście poddania się pchnął prawą rękę tuż przed nim. Nagły ruch spowodował, że mechanizm sprężynowy przymocowany do jego prawego przedramienia wystrzelił wrzucając mu w dłoń dwulufowego derringera kaliber 45.
To wszystko stało się tak szybko, że mały pistolet zdążył już wystrzelić a duży pocisk zaświszczał gdzieś koło ucha 47, w chwili, gdy mózg zabójcy zarejestrował głośne PAF. Reakcja była raczej odruchowa niż przemyślana i Silverballer wystrzelił w odpowiedzi.
W tym czasie Manuel wystrzelił drugi i ostatni strzał. Jednak pocisk trafił w sufit, gdy krzesło, razem z Kolumbijczykiem odchyliło się do tyłu. Ta kombinacja spowodowała groźny huk, gdy obie kobiety, wciąż krzycząc, wycofały się do frontowych drzwi.
Agent powiedział „Parada”!* i się zatrzymały
* ( Zamknąć się! – dopisek Weasley55)
Zajęło to prawie pół godziny i wyczerpało nerwowo, ale 47 zamknął prostytutki w spiżarni i przeszukał budynek w poszukiwaniu ładunków wybuchowych. O dziwo, biorąc pod uwagę, że rodzinka zbrodniarzy miała reputację saperów, w kościele nie było nawet petardy. Był zmuszony zabić Manuela, więc nie było kogo przesłuchać, dopóki pozostali bracia Otero nie wrócą.
Więc wszystko, co 47 mógł zrobić, to wrzucić ciała do piwnicy, zabrać Walthera z oliwnego gaju i przygotować BMW do szybkiej ucieczki. Zaparkował tuż za frontowymi drzwiami, gdzie nie było go widać.
Dziwki zajęły mu trochę czasu, ale potem były przez długi czas cicho i Agent 47 wkrótce się zmęczył. Po trzech godzinach jasne było, że José i Carlos byli zajęci czymś więcej niż wyjściem na piwo. Jednak wciąż nie wiedząc, co bracia robią, ani jak długo to potrwa, zabójca musiał nie tylko nie zasnąć, ale także mieć się na baczności.
Zadzwonił do Diany, która mogła kontrolować sytuację w Fez, ale nic nie wskazywało na to by bracia też tam byli. Było to ulgą, mimo że nie przybliżyło go do odkrycia ich miejsca pobytu.
Więc 47 czekał i czekał, i gdy pierwszy blask świtu pojawił się na wschodzie, wciąż czekał. Kolejny telefon do Diany nie przyniósł żadnych przydatnych informacji. Agencja nie miała pojęcia gdzie byli José i Carlos ani co planowali.
Jednak od teraz musiał liczyć się z tym, że możliwość pobytu Kolumbijczyków w Fez była bardzo prawdopodobna. Może nawet zakładali już bomby wokół głównego placu i nie wrócą, dopóki Al-Fulani nie będzie martwy. On był przecież tylko jeden, a mimo, że Agencja miała innych asów, żaden nie był wystarczająco blisko by zainterweniować przed nadchodzącą ceremonią.
Zamiast pozostać w nawie, gdzie miał ograniczone pole widzenia, 47 wziął lornetkę, Walthera WA 200 i termos z gorącą kawą zwędzony z kuchni na splamioną krwią dzwonnicę. Krew martwego wartownika przyciągała muchy. Były one ciągłym utrapieniem, ale punkt obserwacyjny był znakomity. Zapewniał widok na autostradę przed kościołem, gaj oliwny, który minął noc wcześniej i wzgórza na wschodzie.
Chłodne podmuchy wiatru wiejące z północy plus okazja do obserwacji otaczającego go terenu wystarczyły by zająć zabójcę na chwilę. Jednak krótko po tym jak usiadł na białym, plastikowym krześle, jego powieki stały się ciężkie, a umysł zaczął odpływać.
Gdy obudził się cztery minuty później, czuł strach i mdlące poczucie winy.
Kubek czarnej kawy pomógł mu nie spać przez jakiś czas i obserwował przechodzącego starca i stado hałaśliwych kóz. Ale kuszące nawoływanie krzesła i upał, to było za wiele, żeby się temu oprzeć i nawet 47 musiał ulec zwykłemu zmęczeniu.
Następnym razem obudził się z powodu wyjących syren.
Już sięgał po broń, gdy wstał, ale ambulans śmignął koło niego, w dalszej drodze do Fez.
Agent 47 zerknął na zegarek i zdał sobie sprawę, że minęły 3 godziny, a bracia Otero jeszcze nie wrócili. Bardziej niż kiedykolwiek był pewny, że byli w Fez, przygotowując zabójstwo Al-Fulani. Urzędasy z Agencji będą wkurzeni, ale takie było życie i nic nie mógł tym zrobić.
Poza tym José i Carlos wrócą do kościoła wcześniej, czy później. Każdy z nich był wart 25.000 $, które, dodane do jego poprzednich zabójstw, zapewnią mu solidną wypłatę.
Więc Agent 47 poszedł podwędzić trochę jedzenia z kuchni, gdzie zaparzył świeży dzbanek kawy nim wrócił na posterunek.
Potem, nieco odświeżony, kontynuował swoją wartę. Wreszcie, gdy cienie rzucane przez nagrobki urosły do wielkich, cienkich palców i słońce wisiało nisko na zachodnim niebie, gdy bracia Otero powrócili.
Ale nie w sposób, jakiego 47 od nich oczekiwał. Setki ciężarówek minęły jego punkt obserwacyjny przez cały dzień, sunąc z łoskotem przez autostradę, więc cysterna paliwa mało go interesowała, dopóki maszyna nie zaczęła zwalniać.
Skręciła w rozciągniętą drogę dojazdową przed kościołem, gdzie wydała donośny huk, gdy kierowca ją zatrzymał.
W tym momencie 47 zrozumiał, dlaczego w kościele nie było żadnych materiałów do produkcji bomb. A także, dlaczego José i Carlos wyszli na tak długo. Zostali wysłani by kupić ( lub ukraść) cysternę z benzyną. Ta, właściwie dostarczona, mogła eksplodować z wystarczającą mocą by zabić Al-Fulani i wszystkich w pobliżu! Na nieszczęście dla Kolumbijczyków, proces zdobywania cysterny zajął im dłużej, niż sądzili i ledwie wystarczy im czasu na wykonanie zlecenia.
Czy José i Carlos próbowali skontaktować się z martwymi braćmi przez komórki? Prawdopodobnie i gdy im się to nie udało mieli pewnie nadzieję, że Pedro i Manuel wybiegli. Szybkość byłaby ważna, gdyby byli w Fez na czas.
Ale gdy José wdepnął sprzęgło i zatrzymał olbrzyma, 47 wystrzelił. Pomimo trupa, ( na tyle, na ile zabójca mógł być pewny), prawdziwym celem pierwszego pocisku, było rozwalenie przedniej szyby cysterny, a tym samym wystawić człowieka za kółkiem na dalszy ostrzał. Strategia zadziałała perfekcyjnie, ponieważ lawina bezpiecznego szkła wciąż spadała, gdy druga kula 7,62 trafiła José prosto w twarz. Kolumbijczyk prawdopodobnie już nie żył, ale opłaciło się upewnić. Zwłaszcza z tak dużej odległości.
Jedyny ocalały Otero zareagował natychmiast. Zamiast wysiąść z cysterny i wystawić się na ostrzał tak, jak chciał zabójca, Carlos rzucił się ku ciału martwego brata i otworzył drzwi. Ta decyzja uratowała mu życie, gdy pocisk uderzył w siedzenie pasażera.
Potem, mocno zdesperowany, Carlos wypchnął José na żwirową drogę. Trzeba było trochę wysiłku by wgramolić się do skrzyni biegów, ale Kolumbijczykowi się udało i był już za kółkiem, gdy roztrzaskało się wsteczne lusterko. Carlos zaklął gorzko, gdy odpalił cysternę i położył nogę na gazie.
Agent 47 zmarszczył brwi, gdy pojazd zaczął się wycofywać. Czy Kolumbijczyk chciał po prostu uciec? Czy jechać do Fez i wypełnić zlecenie? Strzelił w jedną z opon cysterny i z satysfakcją zobaczył, że uszło z niej powietrze. Ale wóz miał więcej opon, w dodatku dosyć wiele i utrzymywał się na drodze, gdy Carlos zatrąbił i wymusił pierwszeństwo wjeżdżając na dwupasmówkę.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Wto 17:35, 22 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Śro 23:03, 23 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Smugi ciemno niebieskiego dymu wylatywały z podwójnej rury wydechowej cysterny i silnik ryczał, gdy 47 wpakował pocisk w srebrzysty zbiornik paliwa. Jednak, zamiast ogromnej eksplozji, na jaką zabójca miał nadzieję, nie było żadnej widocznej reakcji, gdy pokryty podwójną warstwą blachy zbiornik bezpieczeństwa zdołał wchłonąć pocisk 7,62mm.
Więc Agent 47 wciąż musiał zapobiec zabójstwu i mógł zarobić dodatkowe ćwierć miliona, więc wrzucił karabin w otwarty futerał, zatrzasnął go i przeciągnął pas przez głowę
Potem, zamiast zjechać w dół drabiną, używaną zwykle do wejścia na dzwonnicę, 47 zjechał po linie od dzwona do przedsionka poniżej. Dzwon zaczął dzwonić i wciąż dzwonił, gdy zabójca wszedł do nawy. Wskoczył na BMV zaparkowanego zaraz w wejściu. Nie chciał marnować czasu na zakładanie kask, który z brzękiem spadł na podłogę. Silnik ożył z rykiem, a przednie koło z głośnym ŁUP uderzyło w częściowo otwarte drzwi.
Droga była pusta, gdy 47 wcisnął gaz do dechy i stanął na podnóżkach, a motor przeleciał w powietrzu. Wielki motocykl spadł na drogę, ale utrzymał się, gdy agent wjechał ze ślizgiem na drogę i wyrzucił strugę żwiru na mur. Rozległ się krótki pisk, gdy Beemka wjechała na chodnik, oraz głośny ryk, gdy zabójca wdusił gaz.
Cysterna była daleko i zniknęła na zjeździe, więc zabójca pochylił głowę i zaczął pościg.
Zerknął na drogę przed sobą, skręcił na lewy pas by wyminąć ciężko załadowaną ciężarówkę i wrócił z powrotem by uniknąć czołówki z czerwonym Sedanem. Był już na zjeździe a wiatr wiał mu w twarz. Teraz zabójca żałował, że zostawił kask. Jednak nie pozostało mu nic innego, niż pozwolić płynąć łzom po obu stronach twarzy i jakoś to znieść.
W międzyczasie, na odcinku autostrady o długości 800 m, Carlos Otero miał podobny problem, gdy ściana wiatru przeciskała się przez roztrzaskaną szybę. Na szczęście obydwie przetnie opony były nietknięte, ale jedna z podwójnych opon po prawej była przebita. Przez pocisk? Tak, pomyślał Kolumbijczyk. Oznaczało to, że opona się zdzierała i Kolumbijczyk był zmuszony chwycić dużą kierownicę koloru kości słoniowej obiema rękami by utrzymać pojazd na drodze.
W rym momencie Carlos zerknął we wsteczne lusterko i zobaczył motocykl, który wyłonił się ze zjazdu za nim, wtedy wiedział, że ktoś go gonił. Nie policja, która skupiłaby na cysternie cały patrol, ale lobo solitario*, który ( z niewiadomych przyczyn) był zdeterminowany by go zatrzymać.
*( lobo solitario – samotny jeździec, samotny wilk – dopisek Weasley55)
Ale co z Pedro i Manuelem? Gdzie oni są?
Martwi. Wywnioskował trzeźwo Kolumbijczyk. Tak jak José
Carlos zredukował bieg by zwolnić olbrzyma, zatrąbił na vana przed nim i wyrwał do przodu by go wyprzedzić. Prawa strona cysterny ledwie musnęła mniejszy pojazd, ale to wystarczyło by strącić vana z drogi do rowu, gdy Carlos szarpnął kierownicą w prawo.
Agent 47 śmignął obok wraku i dystans pomiędzy BMW a cysterną zaczął się zmniejszać. Chciał się z nim zrównać, strzelić ocalałemu bratu Otero w głowę i pozwolić wielkiemu pojazdowi jechać swoją drogą. Jednak jego zwierzyna mogła ten plan łatwo przewidzieć
Gdy 47 zjechał na środek drogi i wdusił gaz, Kolumbijczyk zaatakował kręcąc w lewo. Cysterna o mało nie zmiotła motoru z drogi, gdy autobus pojawił się tuż przed zabójcą i ten musiał schować się za dymiącego potwora
Carlos uśmiechnął się lekko na myśl, że jego przeciwnik musi wdychać jego dym i przez chwilę rozważał, co zrobić.
Początkowo, przy kościele chciał tylko uciec przed tym, co wydawało się pewną śmiercią. Ale teraz, gdy zaczęło się ściemniać, przyszła mu do głowy inna możliwość
Festiwal muzyczny niedługo się zacznie i motocyklista nie był w stanie powstrzymać go od wjazdu do Fez. Będzie nawet jeszcze bardziej bezsilny, gdy dojadą do miasta i jego ciasnych ulic.
Więc dlaczego nie skończyć zlecenia, nie pomścić swoich braci i nie zebrać drugiej połówki zapłaty, którą obiecał im kartel Tumaco?
To był dobry plan, macho* plan, ta myśl go zadowoliła.
*( jakby ktoś nie wiedział. Macho – męski. Czyli tutaj chodzi najpewniej o „plan z jajami” – dopisek Weasley55)
Klakson zaryczał, pojazd zjechał na pobocze by minąć nadjeżdżającego potwora i przedmieście Fez zaczęło się wyłaniać.
Agent 47 poczuł ponurą satysfakcję, gdy miejskie światła wyłoniły się z daleka. Cysterna wjedzie w typowy korek, a gdy to zrobi, 47 będzie w stanie zrównać się z nią i opróżnić magazynek Silverballera strzelając w szoferkę.
Później pozostałoby sporo czasu na gorący prysznic, porządny obiad i całą noc snu.
Ale ku jego zdumieniu, na drodze nie było korków, ponieważ dokładnie ta droga dojazdowa została wyłączona z ruchu na czas koncertu. Manuel Otero musiał być tego świadom wybierając trasę
Były jednak drewniane barykady, które zostały rozbite na tysiąc kawałków, gdy masywny przedni zderzak cysterny w nie uderzył. Było także sześciu umundurowanych policjantów uciekających biegiem z drogi.
Szczątki wciąż opadały, gdy 47 z rykiem przejechał przez to, co kiedyś było punktem kontrolnym i kawał drewna uderzył go w ramię pod kątem. Uderzanie zabolało, ale skórzana kurtka zapewniła jakąś osłonę. Kolumbijczyk zwiększył bieg i pojazd przyspieszył. Ale kiedy nadjeżdżający ruch na otwartej drodze zapewniał Carlosowi przewagę, to 47 zyskiwał tutaj, bo nie trzeba było martwić się ruchem To pozwoliło zabójcy pochylić się, wcisnąć gaz i skoczyć do przodu.
Kolumbijczyk zobaczył ten ruch w dużym lusterku bocznym i gwałtownie skręcił by go zablokować. Jednak bez zmartwień o ruch drogowy i ze zwinnym motocyklem, 47 miał dużo miejsca do manewru.
Więc skręcił BMV w lewo i właśnie sięgał po Silverballer prawą ręką, gdy zdał sobie sprawę, że nie może tego zrobić bez zahamowania! Zostawił Silverballer z długą lufą w jego apartamencie, więc nie było innej broni do dyspozycji. To zmusiło Agenta 47 do wycofania i zwolnienia na tyle długo by wyciągnąć broń kaliber 45 i umieścić ją w lewej ręce przed wznowieniem pościgu. Zadanie było utrudnione przez to, ze nie mógł już dłużej ruszać kierownicą ani zmieniać biegów.
Kierowca cysterny i motocyklista minęli otwartą bramę i w tym momencie byli już daleko w Fez. Gdy kolejny punkt kontrolny się pojawił, policja otworzyła ogień. Zostali ostrzeżeni przez radio i zdawali sobie sprawę z tego, co mogłoby się stać, jeżeli 30 289 litrów benzyny zostanie zdetonowanych w mieście. Jednak ich mizerne pistolety służbowe i kilka karabinków szturmowych to za mało, by zatrzymać ponad 40 823, kg toczącego się metalu. Dzięki lusterku Agent 47zobaczył Carlosa śmiejącego się w wiatry, gdy naboje odbijały się z brzękiem wokół niego.
Śmiech został przerwany, gdy BMV pojawiło się obok szoferki Wytatuowany mężczyzna skierował półautomaty w górę i zaczął strzelać. Oba pojazdy były wciąż w ruchu, więc precyzja była niemożliwa, ale w długim magazynku było 9 naboi i 47 planował użyć ich wszystkich.
Carlos wydał z siebie mimowolny krzyk bólu, gdy pocisku kalibru 45 wybił dziurę w drzwiach od strony kierowcy i wbił się w jego lewe udo. Jednak motocyklista był zmuszony wycofać się, gdy Kolumbijczyk wyjął swoją Berettę 9 mm za okno i wystrzelił trzy razy.
Coraz trudniej było zachować kontrolę nad pojazdem, zwłaszcza z dziurawą oponą i ulica zaczęła się zwężać, skręcając w kierunku rynku. Nadszedł czas, aby zredukować bieg.
To zmusiło Kolumbijczyka do cofnięcia rąk na zewnątrz i położenia pistoletu na kolanach. Byli tam teraz ludzie, dużo ludzi, wszyscy idący wielką falą na rynek. Rozlegli się krzyki i przekleństwa, gdy uciekali. Albo próbowali uciec. Rozległo się obrzydliwe ŁUP, gdy jeden mężczyzna upadł i wielkie koła przejechały po nim.
Agent 47 wrócił i zajechał Beemką obok drzwi od strony pasażera, gdzie stanął na podnóżkach BMW. Dzięki ułożeniu prawej stopy w kierunku siedzenia i odepchnięciu się, był w stanie wyskoczyć w kierunku cysterny.
BMW przewrócił się, trafił w krawężnik i przekoziołkował przed uderzeniem w chodnik i przesunięciem się kolejne 9 metrów dalej
W międzyczasie, z obydwoma stopami gotowymi do skoku, złapany zewnętrznego uchwytu, Agent 47 strzelił przez otwarte okno.
Carlos szarpnął głową do tyłu, gdy pocisk usunął mu większość nosa, krew trysnęła na kierownicę i z powrotem na jego twarz, pod wpływem wiatru. Słysząc niewyciszony wystrzał Kolumbijczyk zdał sobie sprawę, że mężczyzna z bronią był po prawej i sięgał właśnie po Berettę, gdy ten obrócił się by spojrzeć.
Większość twarzy Kolumbijczyka była zasłonięta krwawą maską, ale oczy były widoczne. W tym krótkim momencie, gdy oboje spojrzeli na siebie, 47 nacisnął spust. Później, pewny, że wykonał zadanie, odskoczył.
Zdana na własne siły cysterna bez kierowcy ominęła ważny zakręt i spowodowała, że młodzi miłośnicy muzyki uciekali w popłochu, ratując życie. Martwe ręce Kolumbijczyka i ciężka stopa skierowała ją z pełną szybkością do miejsca, gdzie zlikwidowano osiedle miernych apartamentów i szykowano miejsce na coś, co jak obiecał rząd, będzie lepsze
Rozległ się głośny trzask, gdy ciężarówka przebiła się przez płyty ze sklejki, postawione dla ochrony placu budowy, następnie krótka chwila ciszy, gdy cysterna spadała w dół i głośne BUUM!, gdy wielki zbiornik paliwa ostatecznie eksplodował.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Czw 13:20, 24 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Ceremonie otwarcia właśnie się zaczęły i Marla była na scenie z Al-Fulani, gdy usłyszeli oni eksplozję i ujrzeli wielką kulę ognia wznoszącą się nad budynkami na północ.
Chór nieharmonijnych syren zaczął wyć kilka chwil później, festiwal muzyki został przerwany, a Al-Fulani był wciąż żywy.
Aż do następnego ranka, gdy w wiadomościach pojawiły się fakty o eksplozji, nie znano prawdziwych przyczyn tego, co się stało. Grupa Kolumbijczyków, wszyscy poszukiwani za morderstwo, ukradła cysternę z benzyną. Biorąc pod uwagę ich życiorys ( nie wspominając o tym, że byli w kraju nielegalnie) jasne było, że planowali atak na festiwal muzyczny. Akt polityczny według niektórych opinii, ale Marla i Al-Fulani wiedzieli lepiej. Bracia Oteros byli dobrze znani Puissance-Treize
O wiele bardziej interesujący był dla Marli człowiek na motocyklu, który, według większości danych był mocno wytatuowany. Widziała takiego człowieka dzień wcześniej, przechodziła kilka stóp od niego i niczego nie podejrzewała.
Powietrze było ciepłe na dobrze osłoniętym tarasie Al-Fulani, ale agentka Puissance-Treize czuła dreszcze na całym ciele i wiedziała dlaczego. Zdaje się, że 47 miał rozkazy by wziąć Al-Fulani żywcem. Jej zadaniem było go powstrzymać, ale nie była taka pewna, czy da radę
- Czas wejść do środka, - Zawołał Al-Fulani pojawiając się w drzwiach ciemnej sypialni. – Jesteśmy gotowi! – Gdzieś za nim można było usłyszeć łkanie dziecka.
Marla zaklęła cicho, wstając i pozwalając opaść na podłogę białemu szlafrokowi. Były chwile, kiedy byłaby wniebowzięta mogąc zastrzelić Al-Fulani osobiście. Jednak był on jedyną osobą, która stała pomiędzy nią, a gniewem Pani Kaberov. Znaczyło to, że agentka Puissance-Treize musiała robić wszystko, czego od niej chciał.
Krzyki trwały przez długi czas.
KONIEC ROZDZIAŁU X
CDN
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Sob 15:33, 26 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
ROZDZIAŁ XI
SKAŁA CZARNEGO KORALOWCA, ZATOKA MEKSTKAŃSKA
Hydroplan deHavilland Twin Otter DHC-6 okrążył małą wyspę w kształcie nerki, czekając na pozwolenie na lądowanie na ziemi. Rafy czarnego kamienia widoczne tuż nad powierzchnią zatoki burzyły niebieską wodę, broniąc małą zatokę przed intruzami, niemalże zapewniając wyspie odgrodzenie.
Większość skały była brązowa i zniszczona, ale ustronne miejsce, należące do Agencji było pokryte oazą zieleni, powstałą prawdopodobnie w wyniku działania instalacji odsalającej. Aristotle Thorakis, tak samo jak inni członkowie zarządu Agencji, był tam gościem już wcześniej. W szczęśliwszych czasach, zanim musiał pożyczyć pieniędzy od Puissance-Treize
Teraz, zamiast cieszyć się wygodami, do których w innych okolicznościach byłby uprawniony, morski magnat był niewolnikiem własnego strachu. Potwornego, wykręcającego wnętrzności lęku, który zatruwał mu myśli w dzień, nawiedzał go we śnie w nocy i stale rósł z upływem czasu. Agencja wiedziała, że została zdradzona i była zdeterminowana by wytropić osobę lub osoby za to odpowiedzialne.
Skutkiem tego były niespodziewane wezwania na Skałę Czarnego Koralowca
Thorakis mógł oczywiście odmówić, ale robiąc to skupiłby na sobie większe zainteresowanie zamiast je zmniejszyć i zapewne przyspieszyłby zdemaskowanie. Nie wspominając o tym, że Pierre Douay nalegał by ten się stawił i dzięki temu mógł się dowiedzieć, co planuje Agencja. To był prawdziwy krąg piekielny, z którego nie mógł uciec, dopóki nie znajdzie sposobu by spłacić dług w Puissance –Treize, oni nie zniszczą Agencji lub on nie zostanie zabity,
W pełni sobie na to zasłużył, biorąc wszystko pod uwagę
Takie były ponure myśli biznesmena, gdy dwusilnikowy samolot skręcił, zaczął wodować i zaczął podręcznikowo lądować na nieskazitelnej skalnej zatoce. Rozległo się ciche łup, gdy samolot osiadł, a później głośny ryk, gdy pilot ustawił oba śmigła na pozycji startowej, by hydroplan zwolnił.
Jak tylko deHavilland dotknął powierzchni, lśniąca motorówka została wysłana by ich powitać. Dziób łodzi rozdzielał wodę zatoki na dwie kremowe fale i pokładowy silnik delikatnie zahuczał, gdy sternik zmniejszył moc i pozwolił klasycznemu Chris-Craftowi podpłynąć do samolotu. Radosne powitanie zostało wymienione pomiędzy drugim pilotem, a schludnie ubraną załogą, gdy walizka biznesmena została wniesiona na motorówkę.
Teraz morski magnat musiał przejść przez cienki pas wody oddzielający samolot od łodzi. Zrobił to bez wsparcia, dzięki tym wszystkim latom, które spędził na wodzie i w jej pobliżu.
Kiedy usiadł na Chris-Crafcie i wiatr chłostał mu włosy, Thorakis był w stanie cieszyć się przelotną chwilą wolnej od zmartwień przyjemności, gdy łódź wykroczyła poza teren zatoki i zatrzymała się tuż obok pływającego doku. Elegancko ubrany członek personelu kryjówki był tam by powitać go typowym salutem i lodowato zimną szklanką lemoniady.
Trzy minuty później był w elektrycznym wózku golfowym z jego torbą z tyłu, wieziony ścieżką wybrukowaną rozbitymi muszlami w kierunku ultranowoczesnego ponad nimi. 26- pokojowa rezydencja została wybudowana dla hollywoodzkiej aktorki i jej męża, zanim zginęli w dziwnym wypadku samochodowym. Wtedy Agencja kupiła to miejsce za bardzo niską cenę. Pięć milionów poszło na ulepszenia. Wiele z nich było widocznych tylko dla bystrego obserwatora. Były one wybudowane by zapewnić prywatność organizacji morderców do wynajęci, a także system natychmiastowej globalnej komunikacji i ( w przypadku najwyższej konieczności) samoobronę. Dlatego Dom z Hollywood, jak personel zwykle go nazywał, był otoczony dobrze zamaskowanymi wyrzutniami rakiet ziemia-powietrze i ziemia-ziemia
Więcej personelu wybiegło na powitanie Thorakisowi, wliczając w to uroczą, ale nieco enigmatyczną Dianę, ubraną w świeżą, białą bluzkę i sarong*. Jej dobrze ukształtowana talia była goła, tak samo jak kształtne nogi i wypedicurowane stopy. Był to elegancki i nieco prowokujący wygląd, który mogły osiągnąć tylko nieliczne kobiety.
* (rodzaj spódnicy upiętej z jednego płata tkaniny- dopisek Weasley55)
- Aristotle! – Zawołała kontrolerka ciepło, idąc by ucałować go w policzek. – Tak dobrze Cię widzieć. Pozostali członkowie zarządu już tutaj są i mieliśmy właśnie się napić. Dołączysz do nas?
Szukając ze wszystkich sił Thorakis nie mógł wykryć żadnych oznak nieufności w powitaniu Diany, jej spojrzeniu i ułożeniu ciała. To była ulga i morski magnat zmusił się do uśmiechu.
- Oczywiście – Rzekł Thorakis podając jej ramię – Zwłaszcza, gdy będę mógł nasycić Tobą wzrok!
Diana uśmiechnęła się ujmując go za ramię.
- Nic dziwnego, że masz tak wiele kobiet. Jesteś nie tylko przystojny, ale także czarujący.
Prawda była taka, że w życiu morskiego magnata były tylko dwie kobiety. Jego żona, która była obecnie w domu w Atenach i Etiopska kochanka, mieszkająca w Portugalii. Jednak biznesmena zawsze radowały komplementy, zwłaszcza od pięknych kobiet i sprawiło mu przyjemność, że odeskortował Dianę do doskonale wyposażonej sali konferencyjnej.
Wielki kawał czarnego koralu stał przy wejściu na piedestale z eleganckiego drewna z granadilli ( tropikalny owoc – dopisek Weasley55). Za nim, po prawej stał bar. Stół zajmował środek pomieszczenia, a duże okno zajmowało całą ścianę naprzeciwko drzwi. Było umieszczone idealnie, niczym ramka, ukazując dobrze podlany, zielony trawnik, malowniczą zatokę i fale za nią.
Zwyczajowe powitania miały miejsce, gdy dwójka została otoczona przez międzynarodowy tłum grubych ryb. Wszyscy z nich znali się nawzajem bardzo dobrze. Większość rozmów była skupiona na temacie pieniędzy, ale dyskutowane także na inne tematy, wliczając w to wyniki zaciętego meczu krykieta pomiędzy Indiami a Afryką Południową.
W grupie byli: Pan Nu, (reprezentujący zarząd), Aheem Shbot ( były iracki minister, który miał ponad 25 milionów $, skradzionych we wczesnych latach wojny), José Sosa ( Wenezuelski minister do spraw ropy*, którego wrogowie mieli wyraźną skłonność do ginięcia w wypadkach samochodowych), Frank Tang ( starszy członek pełnego sukcesów, chińskiego Tongu**), Lalu Khan ( znany w swoich ojczystych Indiach jako „Król Dziwek”), doktor Natalia Luka ( prowadzi dochodowy interes, sprzedając rosyjską technologię nuklearną krajom trzeciego świata), Hans Beck ( Niemiecki przemysłowiec z ambicjami na wysokie stanowisko polityczne), Mary Minnarr ( mieszkaniec Afryki Południowej, którego fortuna pochodzi z handlu krwawymi diamentami), Mustafa Nour ( egipski handlarz bronią, mający cenne wtyki w Tygrysach Tamilu, Kurdyjskiej Partii Robotniczej i innych organizacjach terrorystycznych) i Goto Osami ( członek japońskiej Yakuzy).
*( oil minister – nie wiem jak to ruszyć, bo u nas chyba nie ma odpowiednika tej funkcji – dopisek Weasley55)
** ( Tong – po chińsku znaczy „stowarzyszenie”, „organizacja”. Amerykanie tym słowem określają tajne chińskie stowarzyszenia
Thorakis patrzył im w oczy, gdy różni członkowie zarządu podchodzili by go powitać, ale nie znalazł w nich śladu podejrzenia. Wykręcający wnętrzności strach, którego morski magnat doświadczył w samolocie, zaczął słabnąć, gdy on i jego obserwatorzy usiedli w poszczególnych miejscach wokół długiego stołu ze szklanym blatem. Pan Nu usiadł przy zachodnim końcu, plecami do okna, miał pięciu członków po lewej, pięciu po prawej i puste krzesło naprzeciwko niego. To było miejsce zarezerwowane tradycyjnie dla tajemniczego Przewodniczącego, którego tożsamość była nieznana ,ale on sam był obecny dzięki jednostronnej transmisji video.
To on zwołał posiedzenie.
- Dziękuję Wam za przybycie. – Powiedział głęboki, melodyjny głos. Głośniki były rozmieszczone na suficie, ścianach i podłodze, więc głos zdawał się dochodzić zewsząd i znikąd jednocześnie.
- Wiem, jak bardzo jesteście wszyscy zajęci – Kontynuował gładko głos. – I z tego powodu wahałem się, czy dodać kolejne spotkanie do Waszych, już napiętych, harmonogramów. Jednakże przykro mi powiadomić, że starania odkrycia tożsamości zdrajcy w naszej organizacji nie przynoszą dotąd efektów. Cała administracja niższego szczebla i agenci terenowi zostali przebadani. – Dodał trzeźwo głos. – I gdy trzy osoby okazały się zamieszane w różnego rodzaju kradzieże, poszukiwania przecieku były bezowocne, czego dowód widzimy na ekranie.
Duży płaski ekran był zamontowany na wewnętrznej ścianie nad lśniącą, mahoniową ladą. Nu i inni członkowie rady odwrócili się by popatrzeć na profesjonalnie zmontowane nagranie. Nie było narracji innej niż tej, którą zapewniali reporterzy telewizyjni z różnych krajów. Tam, gdzie było to potrzebne, dodano napisy. Każdy klip różnił się od innych z wyjątkiem jednego elementu wspólnego dla wszystkich.
Sedno każdej historii stanowiło niewyjaśnione morderstwo. Trzy osoby zostały zastrzelone, dwie zabite nożem, a ostatnia ofiara została wepchnięta pod pociąg. Szczególnie makabryczna sprawa, która zdominowała dwa wydania wiadomości w Stanach Zjednoczonych.
Gdy pięciominutowa kompilacja dobiegła końca Przewodniczący kontynuował przerwany wątek. Teraz w jego głosie pobrzmiewała złość.
- KAŻDA z tych osób pracowała dla nas, KAŻDA stanowiła cenny nabytek i KAŻDA zostawiła po sobie pustkę, którą trudno będzie wypełnić. Niektórzy z nich to agenci terenowi, ale trzech to techniczni eksperci, którzy nie byli nawet uzbrojeni.
- Więc – Kontynuował złowrogo bezcielesny głos. – Wygląda na to, że ktoś lub coś wypowiedziało wojnę naszej organizacji. Atakującym może być organizacja kryminalna, szukająca zemsty, konkurent, chcący wyrównać swoje szanse lub niezadowolony dawny klient. Z wszystkimi możemy sobie poradzić. Jednak bardzo ciężko kontratakować, nie wiedząc, kim jest wróg. Więc Pan Nu i jego zespół zostali upoważnieni by sprawdzić zarówno dyrekcję jak i zarząd, w poszukiwaniu zdrajcy.
- To oznacza, że Wasze ruchy, bilingi i emaile zostaną poddane analizie ekspertów. Oczywiście Wy wszyscy używacie wielowarstwowych kluczy szyfrujących, a niektóre z nich mogą być tak dobre, że powstrzymają nawet naszych ekspertów w zatoce. Jeśli tak się stanie, proszę zapewnijcie naszym ludziom pełny dostęp. Odmowa będzie traktowana jako wrogi akt. Zwłaszcza, że specjalnie zgodziliście się na to, zasiadając w radzie. Macie moje słowo, że chronione prawem informacje, dotyczące waszych spraw, a niezwiązane z Agencją, nie będą zmieniane, kopiowane ani przekazywane.
- Jakieś pytania?
Głowy obróciły się, gdy członkowie załogi spojrzały na siebie nawzajem, ale nikt nie odpowiedział, więc Przewodniczący zakończył posiedzenie.
- Niestety całkiem możliwe, że zdrajca jest tutaj, w tym pokoju, jeśli tak, niech wie to. Gdy Cię zidentyfikujemy, a zrobimy to, Agencja Cię zabije oraz wyeliminuje całą Twoją rodzinę i przyjaciół.
- Miłego dnia.
Rozległ się klik i połączenie się urwało, a Aristotle Thorakis zwalczył zawroty głowy, które prawie go obezwładniły, gdy wyobraził sobie, jak różni członkowie jego rodziny są zabijani. - Zrobiłem to by Was chronić – pomyślał rozpaczliwie. – By zapewnić Wam to, co się Wam należy.
- Ale to jeszcze nie koniec – Powiedział sobie morski magnat. – Puissance-Treize Cię ochroni, a oni także są potężni! Tak potężni, że Agencja może być przeszłością za kilka miesięcy.
Ale te myśli zapewniały zimny spokój, gdy strach zagnieździł się w brzuchu morskiego magnata i rozpoczęło się sprawdzanie.
KONIEC ROZDZIAŁU XI
CDN
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Nie 11:27, 27 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
ROZDZIAŁ XII
FEZ, MAROKO
Waleed Abadati był człowiekiem wierzącym, oddanym mężem i dobrym ojcem. Cnoty te posiadał dzięki dobrym nawykom, zaczynającym się od regularnego przestrzegania higieny przed śniadaniem, następnie poranną modlitwą i energicznym, 5 kilometrowym spacerem do pracy.
Podróż zaczęła się głęboko w Fes El Bali, a zaprowadziła go do dzielnicy Ville Nouvelle, gdzie, dzięki czterem latom spędzonym w armii, pracował jako niski rangą ochroniarz w posiadłości Ali
bin Ahmeda bin Saleh Al-Fulani.
To była w większości nudna praca, ale stosunkowo dobrze płatna. Abadati uważał się za szczęściarza mogąc tu pracować. Strażnik był w dobrym nastroju, gdy jego stopy szły tą samą ścieżką, co dzień w dzień i jego umysł rozważał zakup używanego samochodu. Był to śmiały krok, ale zaoszczędzone pieniądze czekały w banku. Ale jaką markę kupić? Było tyle możliwości. Być może dlatego Marokańczyk nie zwrócił żadnej uwagi na szuranie skórzanych butów za nim i był kompletnie nieprzygotowany, gdy ręka zakryła mu usta i silne ramię zaciągnęło go do mocno ocienionego przejścia.
Wtedy igła ukłuła go w szyję, środek usypiający dostał się do krwioobiegu i ciemność wyciągnęła ręce by go zabrać.
Idąc za Abadati poprzedniego dnia, Agent 47 ostrożnie wybrał to miejsce i wiedział, że byle jak zbudowana przybudówka, w połowie blokująca chodnik, zapewni mu osłonę, gdy ten będzie rozbierał strażnika z jego rzeczy, wliczając w to przepustkę ze zdjęciem, kartę dostępu i amerykański rewolwer Colt Python, łącznie z pasem na broń i dwunastoma dodatkowymi magazynkami z amunicją Magnum 357.
Ciuchy pasowały całkiem dobrze, co nie było wielkim zaskoczeniem, gdyż Abadati został wybrany ze względu na swój wzrost i budowę. Gdy transformacja dobiegła końca, 47 związał i zakneblował ochroniarza, przed położeniem na nim spleśniałych worków.
Potem, przybierając wygląd Abadati, wliczając w to spiczasty kapelusz ochroniarza i jego okulary przeciwsłoneczne, zabójca kontynuował drogę do pracy. Tatuaże z henny zaczęły już blaknąć i były zasłonięte makijażem, służącym przyciemnieniu skóry 47. Przebranie było tak dobre, że kupcy obracali się do znajomej postaci i jeden z dalszych krewnych Abadatiego wykrzyknął powitanie z okna na drugim piętrze, gdy „strażnik” przechodził pod nim.
Piętnaście minut później Agent 47 dotarł do Ville Nouvelle. Stąd było już niedaleko do posiadłości Al-Fulani. Tam 47 dotarł do głównej bramy i zamachał przepustką Abadatiego, przechodząc przez stróżówkę. „Pracownik” czekał na, jak mu się zdawało, nieuchronne starcie, ale strażnik przy bramie zobaczył to, czego się spodziewał, czyli wiecznie niezawodnego Abadatiego, pokazującego się wcześnie w pracy.
Teraz, gdy już przeszedł przez najbardziej odległą od środka część straży Al-Fulani, zwykłe machnięcie kartą dostępa Abadatiego otworzyło drzwi do piwnicy. To zapewniło 47 dostęp do szatni, gdzie personel trzymał swoje rzeczy osobiste i ostatecznie do korytarza pod powierzchnią, który zaprowadziłby zabójcę do prawdziwego celu, czyli klatki schodowej prowadzącej z piwnicy do gabinetu Al-Fulani. To przejście miało służyć jak wyjście awaryjne, w razie ataku na posiadłość. Można to było zobaczyć na diagramach pobranych od Agencji.
Co oznacza, że zabójca powinien być w stanie dostać się do prywatnego biura Al-Fulani, obezwładnić biznesmena, wstrzyknąć mu pentotal sodu* i zadać dwa bardzo ważne pytania: kto spenetrował Agencję i dla kogo oni pracują? To byłoby trudne, ponieważ miałby ograniczony czas, ale z Marlą, kontrolującą wszystkie szczegóły osobistej ochrony Al-Fulani, 47 pokładał całą nadzieję w upiciu Al-Fulani. Od czasu incydentu z cysterną, jej ostrożność drastycznie wzrosła.
* ( pentotal sodu to potocznie tzw. „serum prawdy”- dopisek Weasley55)
Ponieważ Abadati bywał zwykle wcześnie w pracy, 47 miał pełne trzydzieści minut nim ktoś zapyta gdzie on jest i być może kolejne piętnaście nim zacznie się poszukiwanie. Z tą myślą w głowie wszedł do pokoju dla pracowników, na szczęście był pusty, i wyszedł do holu. Stary dozorca mył podłogę, ale nie chciało mu się podnosić głowy, gdy umundurowany strażnik go minął i zniknął za rogiem.
Agent 47 wiedział gdzie powinny być ukryte drzwi, ale gdy tam dotarł, odkrył ścianę pokrytą złotymi panelami. Po szybkim upewnieniu się, że nie jest obserwowany, 47 zaczął popychać i wciskać panel, za którym powinny być drzwi.
Z początku nic to nie dało i agent zaczął się martwić, gdy usłyszał kliknięcie i bzyk obracających się otwartych drzwi To uwolniło strumień powietrza nasyconego słabym zapachem kadzidła. Przeszedł przez portal i miał właśnie obrócić i zamknąć drzwi, gdy czujnik zrobił to za niego. Zadowolony ze swoich dotychczasowych postępów, Agent 47 zatrzymał się, aby zdjąć buty przed wspinaczką wąskimi, drewnianymi schodami na piętro wyżej.
Ali bin Ahmed bin Saleh Al-Fulani siedział za swoim biurkiem, plecami do trzech, łukowatych okien, a Marla stanęła przed nim.
- Nie ma co do tego wątpliwości. – Powiedziała poważnie agentka Puissance-Treize. – Bracia Otero zostali wysłłani by zabić ciebie, a nie któregoś z innych VIPów na scenie.
- Jednak nie udało im się, ponieważ ta osoba zwana Agentem 47 zdołała ich powstrzymać. – Zastanawiał się biznesmen. – Dlaczego miałby to robić?
Sześć misternych mauretańskich malowideł oddzielało wschodnią część jego biura. Za nimi, w alkowie gdzie Al-Fulani drzemał, jedne z dobrze wypolerowanych, antycznych drzwi, zdobiących tylną ścianę, otworzyły się cicho i Agent 47 wszedł do pokoju. Stopy zabójcy poruszały się cicho, gdy podszedł do malowideł i spojrzał przez jedno z nich na scenę po drugiej stronie.
Cholera! Al-Fulani był obecny, to dobrze. Jednak była także Marla, a zegar tykał. Wciąż jednak była możliwość, że ona wyjdzie, więc agentowi sensownym wyjściem wydawało się czekanie.
- Nie można być pewnym. – Odparła Marla poważnie. –Ale moim zdaniem chce Cię złapać, być może po to by Cię przesłuchać. To byłoby trudne, gdybyś był martwy.
- Tak. – Zgodził się posępnie Marokańczyk. – Byłoby. Ale mam dla Ciebie wiadomości. Dobre wiadomości. Właśnie wyjedziemy z Fez, co znacznie ułatwi Ci pracę!
Marla nie była pewna, czy wyjazd z Fez ułatwi jej pracę, ale mogła mieć taką nadzieję, więc zmusiła się do uśmiechu.
- Naprawdę? – Odparła. – Gdzie pojedziemy? Mam nadzieję, że do jakiegoś chłodnego miejsca.
- Nie. Przykro mi. – Odpowiedział Al-Fulani współczującym tonem. - O tej porze roku jest dosyć ciepło w Ndżamenie, ale pustynia w Czadzie ma swój niepowtarzalny urok i Agent 47 ni będzie miał pojęcia gdzie jestem.
Gdy to powiedział wstał i okrążył biurko.
- Chodź moja droga. - Powiedział Al-Fulani figlarnie, podając jej ramię. – Moja limuzyna czeka!
- Ale nie jestem dobrze ubrana! – Zaprotestowała Marla.
- Ah, ależ będziesz – Zapewnił ją Al-Fulani kojącym tonem. – Zatrzymamy się w Twoim apartamencie w drodze na lotnisko.
Były inne powody do zmartwień, wliczając gotowość jej zespołu do takiej podróży, ale Marla znała swojego sponsora dobrze, a on nie chciał czekać, więc będzie musiała się przygotować w czasie lotu.
Para zniknęła kilka sekund później, zostawiając 47 bez innego wyjścia, niż wycofanie się i ucieczka z posiadłości najszybciej jak mógł. Na szczęście zamieszanie wywołane nagłą ucieczką Al-Fulani było tak duże, że zabójca mógł wyjść z piwnicy niezauważony i dojść do południowej części budynku, gdzie zwykle miał swój posterunek Abadati. Uniknął jednej trudnej sytuacji dzięki temu, że drugi strażnik był zmęczony i spieszył się do domu. Tamten powiedział coś po Arabsku, po czym zaśmiał się z własnego dowcipu, odwracając się by wyjść.
Zabójca zaczekał pełną minutę nim wymknął się tą właśnie bramą, którą powinien pilnować i wtopił się w tłum za nią.
Musiał porzucić tożsamość Ogłuszacza po eksplozji cysterny. Jego nowa baza operacyjna, która składała się z pokoju w obskurnym hotelu, była około kilometr stąd.
Prawdziwy Waleed Abadati zgłosił się zaraz po zniknięciu 47, co zaowocowało pełnym przeszukaniem posiadłości. Jednak nic nie znaleziono, więc za zasadzkę na Abadatiego obwiniono złodziei i nieszczęsny strażnik musiał zapłacić zarówno za mundur jak i skradzioną broń.
Ten wielki pech oznaczał, że samochód będzie musiał poczekać. Jednak Abadati był dobrym człowiekiem, prawym człowiekiem, który wiedział, że Allah obiecał bezcennie wynagrodzić cierpliwych.
Nagroda ta, z biegiem czasu, będzie ostatecznie jego.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Nie 11:29, 27 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
Wysłany:
Wto 15:12, 29 Lip 2008
|
|
|
Głowa Smoka

|
Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 543
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
NA WSCHÓD OD NDŻAMENY, CZAD
Nie było bezpośredniego lotu do Ndżameny ( nie z Fez), więc w przeciwieństwie do Al-Fulani, który miał prywatny samolot na swoje żądanie, Agent 47 musiał podróżować kilkoma komercyjnymi połączeniami, w wyniku czego stracił dosyć sporo czasu. Jednak dzięki pomocy od Agencji, pojazd i kierowca czekali tam na niego, gdy wylądował
Sześć bolesnych dla kręgosłupa godzin później, agent i jego płatni kompani zbliżali się do miejsca, gdzie Al-Fulani i jego świta spędzili prawdopodobnie poprzednią noc. Czy Marokańczyk wciąż tam będzie? Wydawało się to mało prawdopodobne, ale 47 miał nadzieję, że upewni się, że jest na dobrej drodze. Zwłaszcza, że pustynia była wielka, a szpiegowskie satelity Agencji zgubiły konwój Al-Fulani podczas burzy piaskowej.
Pustynny krajobraz rozciągał się pomiędzy jasnym, niemal palącym błękitem nieba, a krajobrazem w kolorze khaki leżącym pod nim. Ryk silnika Unimogu ucichł o całą oktawę, gdy Pierre Gazeau zredukował bieg, puścił sprzęgło i poprowadził ciężarówkę zapiaszczoną drogą w kierunku kolejnego wzniesienia.
Libijski wolny strzelec miał grube, czarne włosy, haczykowaty nos i trzydniowy zarost. Nosił panoramiczne okulary, koszulkę khaki bez rękawów i pasujące spodnie. Czarne włosy opadały mu na ramiona i ciemno opalone nogi, sięgając wysłużonych pustynnych butów. Pomimo, że był urodzony w Tripoli, jego ojcem był były legionista, a matka pochodziła z plemienia Tuareg, Gazeau uczył się we Francji i mówił po angielsku tylko ze słabym akcentem.
- Tam są ślady, przyjacielu. Ktoś inny przejeżdżał tędy i to niedawno.
Mercedes Unimog U90 z zadartym przodem przechylił się, gdy prawa przednia opona najechała na duży głaz. Pojazd przechylił się na lewo i sterta śmieci przesunęła się po tablicy rozdzielczej, spadła i wysypała się na kolana Gazeau. Tylko figurka Świętego Franciszka pozostała tam, gdzie była. Jego stopy były przyklejone kapką kleju, jego oczy patrzyły twardo na drogę na wprost.
Libijczyk wygrzebał z kolan jedną z jego wielu par okularów przeciwsłonecznych, umieścił je na środkowej konsoli i zmiótł resztę bałaganu na i tak już brudną podłogę.
Agent 47 złapał się uchwytu i poczekał aż prawa opona minie przeszkodę, nim odpowiedział.
- Miło mi to słyszeć. To dobry znak
- Więc – rzekł Gazeau półgębkiem. – Jak blisko jesteśmy?
Agent 47 spojrzał na nadajnik GPS Garmin Etrex Vista, porównał odczyt z mapą i spojrzał na suchy, kamienisty krajobraz przed nimi.
- Wioska powinna być jakieś pół kilometra stąd.
Gazeau zdjął nogę z gazu, wcisnął sprzęgło i nadepnął na hamulec. Ciężarówka gwałtownie się zatrzymała Kurz zawirował i poleciał na wschód.
Samochód był czterodrzwiowy. Zabójca usłyszał jak jedne z tylnych drzwi się zamykają i odkrył, że asystenta Gazeau nie było już w wozie.
- Gdzie on poszedł?
Gazeau potrząsnął głową i zaśmiał się.
- Widziałeś go…. Numo idzie tam, gdzie chce. – Z tymi słowami Libijczyk puścił sprzęgło, wlał paliwa do pięciocylindrowego diesla i poprowadził wielką 4X4 obok pozostałości starego autobusu Volkswagena. Droga wznosiła się, skręcała w prawo i znikała za wzniesieniem
Mahmoud usłyszał ryk wielkiego silnika diesla i dostrzegł ciemnoniebieską chmurę z rury wydechowej, na długo przed tym, nim zobaczył klockowatą ciężarówkę Mercedesa wyłaniającego się z wąwozu. Był biały z chromowaną gwiazdą nad chłodnicą, holowniczą liną zawiązaną wokół przedniego zderzaka i typowy bagażnik na dachu załadowany różnymi przyborami.
Jego własne auto, stara Toyota Land Cruiser, było schowane 500 metrów na wschód, niewidoczna za zwietrzałym głazem z piaskowca. Teraz, leżąc na brzuchu, czuł całe ciepło afrykańskiego słońca. Było to niewygodne. Bardzo niewygodne, ale będzie warto jeśli on i jego ludzie uciekną prawie nowym Unimogiem ze wszystkim, co jest w środku.
Bandyta miał ochotę zaatakować karawanę, która rozbiła obóz w opuszczonej wiosce noc wcześniej i ukraść ich wszystkie trzy pojazdy, ale mieli ponad tuzin strażników, więc musiał puścić grupę wolno. Jednak teraz, w nagrodę za cierpliwość, Allah daje mu inny dar.
To, co pozostało z wioski, rozmazało się, gdy Arab przetarł swoją lornetkę. Wiele lat temu, przed wtargnięciem Sahary na w połowie wyschniętą łąkę zwaną sahel*, guelta** lub wodopojem, było to serce wioski. Drzewa, długo przed ścięciem zacieniały obniżenie i chroniły wodę przed słońcem. Jednak guelta było zależne od opadów deszczu, które stanowiły jego pożywienie i przez jeszcze mniejszą ilość opadów niż wcześniej, wodopój wysechł
* ( region geograficzny w Afryce – dop. Weasley55)
**( mokradło charakterystyczne dla pustynnych regionów – dop. Weasley55)
Nie mając wody dla siebie ani dla zwierząt, mieszkańcy musieli opuścić wioskę. To była stara historia. W dodatku bolesna, ponieważ uchodźcy rzadko byli mile widziani gdziekolwiek indziej. Nie żeby to było ważne dla Mahmouda, który miał inne zmartwienia na głowie, gdy diesel padł i para drzwi się zatrzasnęła.
Gruba warstwa nawianego piasku dostała się pod podeszwy butów 47. Piasek okazyjnie odsłaniał kamienie leżące pod nim oraz resztki domostw. Zabójca ujrzał zardzewiałe koło, coś, co wyglądało na szczątki ręcznej pralki i częściowo odsłonięty szkielet wielbłąda. To wszystko było tam przez długi czas.
Ale były także nowsze znaki zamieszkania, wliczając mnóstwo śladów opon, pozostałości odcisków stóp i trzy ogniska, z których wciąż wylatywały smugi szarego dymu.
- Wygląda na to, że tu byli. – Skomentował Gazeau, gdy pochylił się by zbadać pustą puszkę Coli.
Agent 47 miał właśnie odpowiedzieć, gdy usłyszał chrzęst żwiru i odwrócił się by ujrzeć mężczyznę z AK-47 niecałe 10 metrów dalej. Nosił czapkę z daszkiem i płachtą w stylu Legii Cudzoziemskiej, zwisającej mu z tyłu szyi, białą, krótką koszulkę bez rękawów, parę spodni w kolorze khaki i sznurowane buty na niskim obcasie. Jego skóra była prawie czarna, różowe sznurowadła były zawiązane na jego ramieniu tuż nad mocnym bicepsem i słońce odbijało się od jego Rolexa Submarinera.
Nie było wątpliwości, co do znajomego sposobu, w jaki mężczyzna trzymał karabin oraz co do tego, że miał surowe spojrzenie. Jego francuski był całkiem dobry.
- Dzień dobry panowie. Proszę położyć wszystkie swoje rzeczy osobiste na masce ciężarówki i cofnąć się trzy kroki.
Gazeau chciał podejść, ale przystanął, gdy lufa broni została wycelowana w niego.
- Są gorsze rzeczy, niż bycie okradzionym, monsieur. Proszę spojrzeć w lewo.
Zarówno 47 jak i Libijczyk odwrócili się. Pojawili się dwaj dodatkowi mężczyźni. Tuaregowie, sądząc po wyglądzie, obaj ubrani w indygowe* szaty. Oni także byli uzbrojeni w karabinki szturmowe i wyglądali na gotowych by ich użyć. Gdy bandyta zobaczył jak zaskoczone były jego ofiary, wybuchnął śmiechem.
* ( Indygo - ciemnoniebieski barwnik – dop. Weasley55)
Numo lubił pracować dla Pierre Gazeau, zwłaszcza dlatego, że dobrze płacił i z powodu długich wycieczek na pustynię, dzięki którym mógł uciec od poczciwego chaosu, który otaczał jego spokojnie rozwijającą się rodzinę. Ta praca sprawiała mu także proste przyjemności. Sposób w jaki słońce prażyło mu plecy, cienie rzucane przez kamienie i hamada ( kamienna pustynia), która zdawała się unosić na samym skraju nieba. W trakcie chwil takich jak ta, jego umysł, dusza i jesm ( ciało były jednością.
Numo przycisnął karabin do ramienia, pozwolił lufie spocząć na pokrytym łupiną kamieniu i skupił się całym swoim wysiłkiem na swoim sokolim wzroku. Cele ( trzy do wyboru) były około 600 metrów na wschód od jego pozycji, czyli był w stanie ich trafić z karabinu o zasięgu 800 metrów. Dwóch z nich było obróconych twarzami w jego kierunku. Trzeci, mężczyzna z AK-47, patrzył w kierunku Gazeau i człowieka, który nazywał się Taylor
Ta sytuacja sprawiała kilka problemów technicznych, żaden z nich nie był niemożliwy do pokonania. Pierwszym były możliwości samej broni. Kiedy nauczył się z niej strzelać w Libijskiej armii, wiedział, że karabin snajperski Mauser SP 66 7,62 mm był dobrą bronią, zwłaszcza przeciwko pojedynczemu celowi. Problem polegał na tym, że samopowtarzalny karabin miał trzy naboje w magazynku.
Tak, mógłby poprowadzić tą akcję na tyle szybko by trafić wszystkie trzy cele, ale jakie były inne możliwości? Pierwszy cel by upadł, to pewne, ale reszta mogłaby natychmiastowo zacząć się ruszać. Czy byłby w stanie przygotować broń, wycelować na kolejny cel i zabić ponownie?
I co z celem numer trzy?
Nie, najlepiej będzie pogrupować cele i liczyć na to, że zareagują tak, jak on myślał. Najpierw zabić przywódcę, potem człowieka w wojskowej czapce* i zdać się na szczęście. Zadowolony z tego, że miał plan i że miał on duże szanse powodzenia, Numo wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze.
* ( chodzi tu o model „Bush hat” – dop. Weasley55
Agent 47 usłyszał suchy trzask wystrzału karabinu, wiedział, że to Numo i odwrócił się akurat by zobaczyć rozbryzg krwi i mózgu.
Potem nadszedł drugi strzał i gdy Tuareg z czapką upadł, drugi podniósł swój AK-47. Miał zamiar władować serię naboi w cudzoziemców, gdy Agent 47 trafił go w głowę.
W momencie, gdy złodziej upadał Silverballer był w drodze do kabury na ramieniu, ukrytej pod kamizelką w stylu safari. Gazeau widział już przemoc w Afryce Północnej, ale był mocno zaskoczony szybkością i celnością, zademonstrowaną przez jego nowego klienta i podniósł brwi
- Podróżujesz uzbrojony.
- Tak jak Ty.- Odparł zabójca
Libijczyk zaśmiał się. – Tak, to dobra rzecz! Chodź… Mamy robotę. –
Prawie godzinę zajęło wrzucenie ciał do wąwozu i zasypanie ich ziemią. Zużyta Toyota Land Cruiser była niemożliwa do ukrycia, jednak Gazeau zrobił najlepszą możliwą rzecz. Zostawił kluczyki w stacyjce.
- Zniknie do jutrzejszego ranka. – Przewidział Libijczyk, - I mogę Cię zapewnić, że nowy właściciel nic nie doniesie lokalnej policji!
Pewny, że niecały dzień drogi dzielił go od Al-Fulani, Agent 47 poinstruował Gazeau by ten zawiózł go do Mongo, czyli do następnego rozsądnego celu podróży Al-Fulani i jego grupy. Podróż zabrała kolejne sześć godzin, nocleg w wygodnej wadi* i dwie godziny jazdy następnego ranka, ale wreszcie tam dotarli.
*(Wadi – arab. „Dolina” – dop. Weasley55)
Gazeau zredukował bieg i z diesla buchnął czarny dym, gdy pojazd wjechał na główną ulicę Mongo. W szoferce było chłodno, dzięki klimatyzacji, ale Mongo błyszczało w porannym słońcu.
Agent 47 zauważył, że w mieście były dwa style architektoniczne. Niektórzy mieszkańcy lubili betonowe bloki z płaskim dachem, inni zaś woleli budynki ze spiczastymi dachami, otoczone zardzewiałym metalem. Żaden z nich, z wyjątkiem pojedynczego białego meczetu, nie przekraczał wysokości drugiego piętra.
Jednakże, mimo różnicy stylów, widoczne było upodobanie do jaskrawej farby, stert gnijących śmieci i nowiutkich bilbordów Coli, służących nie tylko reklamowaniu produktu, ale by zasłonić dziury w budynkach,
Najbardziej zniszczone budowle stały obok siebie, niczym pijaczki, którzy podpierali się nawzajem by móc stać na nogach. Krwawiły one strumieniami brązowych ścieków na niebrukowaną ulicę. Smród rozkładu sięgał samego nieba i wpadał do flegmatycznie płynących potoków, które płynęły, lekko opadając, w kierunku drugiego końca miasta.
Żadna z tych rzeczy nie obchodziła ludzi z Mongo, w większości bezrobotnych, którzy stali w drzwiach, siedzieli na progach albo na maskach ogołoconych samochodów. Patrzyli jak pojazd przejeżdżał, z takim samym zainteresowaniem, jak wszyscy śmieciarze, słuchając wczesnych oznak mechanicznej usterki i obliczając, za jaką cenę taki ładny wóz poszedłby na czarnym rynku.
W międzyczasie ich kobiety, zajęte jak wszystkie kobiety trzeciego świata, próbowały dać sobie radę z tłumem kłócących się dzieci, tonami brudnych ciuchów i niekończącą się serią posiłków. Niektóre z nich były Arabkami, często nazywanymi „mieszkankami północy” i nosiły konserwatywne ubrania. Inne, te ubrane w bardziej kolorowe stroje i nazywane „mieszkankami południa” zwykle nie były muzułmankami.
Ale niezależnie od miejsca pochodzenia, wszystkie ciągle walczyły z nędzą, ignorancją i chorobą, i wykonywały swoją pracę ze spuszczonym wzrokiem, jak gdyby w pełni świadome sił im przeciwstawnych, uznające swoją porażkę.
Gazeau spojrzał na człowieka siedzącego obok niego.
- Dołujące, co nie?
Agent wzruszył ramionami.
- Widziałem gorsze rzeczy. – Libyjczyk znowu podniósł brwi
- Tam jest posterunek policji. – Powiedział Gazeau i wskazał przez zakurzoną szybę
Agent 47 spojrzał w tym kierunku. Komisariat wyglądał jak melina, oddzielony od innych budynków i otoczony wysokim na 3 metry ogrodzeniem, pokrytym zwiniętym drutem kolczastym. Trzy pustynne Land Cruisery seria 80 stały przy bramie. Dwa zdawały się być na chodzie, a trzeci stał na betonowej płycie. Sadząc po stercie nieuporządkowanych narzędzi leżących wokół, żeby nie wspomnieć o kościstych nogach wystających spod samochodu, jeden z lokalnych mechaników ciężko pracował próbując go naprawić.
Bardziej interesujący był policyjny model Eurocoptera EC 135 stojący na bloku wewnątrz ogrodzenia. Śmigłowiec był tak nowy, tak cenny, że zasłużył na własnego strażnika.
Gazeau przyhamował, wjechał na parking i zgasił silnik pojazdu.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Spytał 47 powątpiewająco.
- Nie.- Odparł Gazeau wesoło – Nie jestem. Jednak PRAWDZIWY geolog zatrzymałby się i zapłacił za pozwolenie na wywiezienie próbek z kraju. Jeśli Al-Fulani tędy przejeżdżał, policja będzie o tym wiedziała. Problem, jeśli z takim się zetkniemy, będzie związany z wysokością łapówki. Jeśli opłata będzie rozsądna, tak w większości jest, zapłacimy i pójdziemy. Jednak, jeżeli Sous-Prefet* jest chciwy, znajdziemy jakąś wymówkę i spróbujemy z tubylcami. Niestety, wszystkie informacje, jakie nam dadzą, mogą być stekiem kłamstw.
*( Fr.. „Podkomendant” – dop.Weasley55)
- Ok.- Zgodził się zabójca. – Ty jesteś ekspertem. Do roboty.
Gazeau skinął głową, nakazał Numo pilnować ciężarówki i otworzył drzwi od strony kierowcy. Ciepło, łącznie z dławiącym zapachem ścieków i jasnym światłem słonecznym, zalały pojazd. Libijczyk zeskoczył na ziemię, zatrzasnął drzwi i zawiesił za uszy gogle przeciwsłoneczne, przypominające te, używane przez pilotów. Potem, z okularami na miejscu, Gazeau poprowadził 47 do bramy.
Strażnik, wyglądający na takiego, który niedawno ukończył akademię policyjną, był dumny ze swojego nowego munduru w kolorze khaki dużego rewolweru, przymocowanego pasem do biodra. Przemówił służalczym tonem po Francusku.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
Agent 47 słuchał nieuważnie, gdy Gazeau odpowiedział w tym samym języku, zastanawiając się, czemu front jasnoniebieskiego posterunku policji był pokryty czymś, co wyglądało jak dziury po kulach, po czym wszedł za Libijczykiem do środka.
Wnętrze było tylko kilka stopni chłodniejsze, ale i tak było przyjemnie uciec od słońca, nawet jeśli stary wiatrak na suficie obracał się zbyt wolno by mocno polepszyć sytuację. Po obu stronach pokoju były ławki, obydwie wypełnione żałośnie wyglądającymi interesantami. Wielu z nich przyniosło ze sobą jedzenie, jak gdyby spodziewali się długiego czekania.
Biurko, za którym stał kapral* ze wzrokiem bez wyrazu, była zrobiona ze sklejki. Przód został ozdobiony starannie nałożonymi barwami narodowej flagi, czyli błękitem, żółcią i czerwienią. Mapa firmy Michelin** zajmowała większą powierzchnię biurka i była zasłonięta taflą porysowanego szkła. Libijczyk położył na niej ręce i spytał o możliwość zdobycia zezwolenia na eksport bezwartościowych kamieni, które leżały z tyłu pojazdu. Kapral zażądał pokazania prawidłowego Autorisation de Circuler***, które Gazeau położył na biurko.
* ( wiem, że to wojskowy stopień, ale nie znam obowiązujących tam stopni policyjnych. W książce autor używa słowa kapral. Polskim odpowiednikiem policyjnym jest starszy szeregowy, ale nie mam pojęcia jak jest tam, dlatego zostawiam stopień wojskowy – Dop. Weasley55
** ( Tego samego Michelin od opon. Firma ta produkuje także mapy – dop. Weasley55)
*** ( Fr. „ Pozwolenie na rozpowszechnianie /rozprowadzanie”, Tutaj chyba bardziej w znaczeniu „pozwolenie na import i eksport” – dop.Weasley55
Potem, badając dokument przez, jak się zdawało, niesamowicie długi czas, policjant wydał z siebie coś, co mogło być pomrukiem aprobaty, szepnął coś do małego, brudnego chłopca i przepędził go.
- Panowie zaczekają – Powiedział kapral, wskazując przepełnione ławki, Sous-Prefet będzie za chwilę.
„Chwila” okazała się trwać prawie godzinę, a kapral przedzierał się przez stos formularzy, uderzając każdy ze zdecydowanym łupnięciem słabo namoczonej atramentem pieczątki. W międzyczasie wentylator kręcił bezsensowne kółka, muchy szukały nowych miejsc do zasiedlenia i tubylcy czekali na to, co miał im przynieść los. W końcu, w chwili, gdy 47 miał zasugerować wyjście, brudny, mały chłopiec potruchtał do kaprala, zaszeptał mu coś do ucha i popatrzył na cudzoziemców.
Kapral skinął poważnie, pretensjonalnie wyczyścił gardło i przekazał wiadomość.
- Sous-Prefet oczekuje Panów.
Omar Al-Sharr był inteligentnym, niezbyt energicznym człowiekiem. Dlatego wybrał karierę w sektorze publicznym, zamiast spróbować wyżyć z własnej, małej firmy. Niemniej jednak, wstępując do policji, użył wszystkich oszczędności by posmarować odpowiednie ręce i zostać przyjętym.
Później ambitny młody człowiek spędził wiele lat na przekupywaniu, szantażowaniu i podlizywaniu się w drodze na kolejne szczeble kariery, aż wreszcie dostał posadę Sous-Prefet Mongo. Nie był to najwyższy szczebel, ale blisko jego oczekiwań.
Z początku był niesamowicie chudy, nawet niedożywiony, ale nie dzisiaj. Teraz Al-Sharr ważył mocne 160 kilo, co oznaczało, że był znacznie mniej zwinny niż kiedyś.
Jednakże zachował całą bystrość umysłu, dlatego grał na zwłokę z cudzoziemcami na tyle długo by chłopcy, których często nazywał swoimi „agentami” zrobili małe przeszukanie. Rezultaty były, mówiąc oględnie, interesujące.
Po otoczeniu ciężarówki cudzoziemców, całkiem niezłego egzemplarza, który poszedłby za grube pieniądze na czarnym rynku, i po zasypaniu Libijskiego strażnika mnóstwem, pozornie niewinnych pytań, agenci dowiedzieli się, że Unimog był załadowany próbkami minerałów, które obcokrajowcy chcieli zabrać do domu i zbadać.
Całkiem prawdopodobna historia, w którą Al-Sharr byłby skłonny uwierzyć, gdyby nie jedna rzecz. Poza węglanem sodu i polem naftowym Doba, Czad nie miał surowców naturalnych. Więc jeśli cudzoziemcy nie byli geologami, za jakich się podawali, to w takim razie kim?
Przemytnikami? Całkiem możliwe, ale były także inne możliwości. Interesujące, czego mógłby się od nich dowiedzieć.
CDN
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Weasley55 dnia Czw 13:57, 31 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
 |
|
|
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|